czwartek, 30 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 6

- Mama! – zawołał Mike, zrywając się od stołu.
Właśnie jedli ze Scottem późną kolację. Sara miała wrócić dopiero następnego przedpołudnia, więc wcale na nią nie czekali. Zrobiła im prawdziwą niespodziankę. Chłopiec, szczerze uradowany, wskoczył matce w ramiona i objął ją mocno za szyję. Sara wzięła go na ręce, przytulając twarz do jego twarzy. Pachniał szamponem rumiankowym i czekoladą. Sara z ulgą wciągnęła do płuc jego zapach, zamykając na moment oczy. Drobne rączki ściskały jej szyję, a ciepły oddech łaskotał przyjemnie. Wystarczyła chwila, by Sara poczuła się lepiej, choć jeszcze przed chwilą wątpiła, czy to w ogóle możliwe. Odkąd Mike pojawił się na świecie, podporządkowała mu całe swoje życie i nie żałowała tego ani przez chwilę. Był centrum jej wszechświata, jej jedynym szczęściem, wszystkim, co miała. Dla chłopca była gotowa na wszystko. Cokolwiek nie robiła, wszystko miało z nim jakiś związek. Każda czynność, każda decyzja nastawiona była na Mika. Pragnęła jego szczęścia, nawet za cenę własnego, ale choć od dawna żyła tylko dla synka, nie czuła się wcale poszkodowana. Nawet jeśli czasem była zmęczona, jeśli czasem zmuszała się do robienia rzeczy, których nie chciała, miłość do synka wszystko jej rekompensowała. Bycie matką było najpiękniejszym doświadczeniem jej życia. Można je było porównać jedynie do bycia żoną, ale akurat tym nie zdążyła się nacieszyć.
Otworzyła oczy i nad ramieniem synka uchwyciła pytające spojrzenie Scotta. Tego właśnie się spodziewała. Nie była w nastroju na udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień, choć Scott z pewnością na nie zasługiwał. Zostawiła go w niepewności, wyjeżdżając do Alexa i teraz nadal wystawiała jego cierpliwość na próbę. Naprawdę chciała mu wszystko wyjaśnić, a przynajmniej czuła, że powinna, jednak nie mogła tak po prostu opowiedzieć o swojej wizycie w Chicago. Nie była w stanie, to było zbyt bolesne, zbyt intymne. Nie mogła przyznać na głos, że jej ukochany Michael tak okrutnie ją oszukał. Że uciekł bez słowa, zostawił ją z własnej woli akurat wtedy, kiedy tak go potrzebowała. Nie mogła tego powiedzieć, bo wtedy stałoby się to jeszcze bardziej realne. Wolała udawać, że nic się nie zmieniło tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Było jej już dostatecznie ciężko.
A poza tym… Było jej zwyczajnie wstyd. Wstydziła się tego, co zrobił jej Michael. Zawsze był dla niej ideałem i tak właśnie przedstawiała go ludziom. Tak przedstawiła go Scottowi. Jak miała przyznać, że całe jej życie, wszystko w co wierzyła było jedną wielką pomyłką? Zaskoczenie, może nawet satysfakcja na jego twarzy rozerwałyby jej serce. I tak ledwie się już trzymała.
- Tęskniłaś za mną? – zapytał Mike, uśmiechając się szeroko.
Sara z bólem serca stwierdziła, że to wciąż ten sam czarujący uśmiech, z jakim Michael często na nią patrzył. Jak to możliwe, że byli do siebie tak przerażająco podobni? Bez względu na to, jak bardzo pragnęła wyrzucić Michaela z pamięci, mały Mike miał zawsze przypominać jej o przeszłości. Nie miała szans uwolnić się od wspomnień. Nie z Mikiem wtulonym w jej ramię.
- Bardzo – powiedziała, uśmiechając się przez łzy.
Odstawiła synka na ziemię, wciąż jednak nie puszczając jego dłoni. Mike patrzył na nią rozradowany, jakby powrót mamy był spełnieniem jego marzeń. Widać było, że się stęsknił i Sara musiała przyznać mu rację – ona też poczuła ulgę na jego widok. Bez niego czuła się niepełna, zupełnie jak kiedyś bez Michaela. A jednak, choć wydawało się to niemożliwe, przyzwyczaiła się do tego uczucia pustki. Nauczyła się żyć z wielką dziurą w sercu, zupełnie jakby była tam od zawsze. Czy do nieobecności Mika także zdołałaby przywyknąć? Wzdrygnęła się na samą myśl.
- Chodź – zawołał Mike, ciągnąc mamę w stronę kuchni, - mamy naleśniki.
Entuzjazm chłopca był rozkosznie szczery, przez co Sara miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Musiała mu odmówić, choć naprawdę tego nie chciała. Czuła, że powinna zostać na kolacji, opowiedzieć synkowi o podróży i wizycie u wujka Alexa. Mike też na pewno miał wiele do powiedzenia, ale ona – mimo szczerych chęci – naprawdę nie mogła go w tym momencie wysłuchać. Wiedziała, że nie jest teraz w stanie usiąść do rodzinnej kolacji. Uśmiechanie się mimo pękającego z bólu serca Sara miała opanowane do perfekcji. Ileż to razy musiała radośnie odpowiadać na pytania, choć w środku wszystko w niej krzyczało. Jednak tym razem było inaczej. Rana była zbyt świeża, zbyt bolesna. Każde słowo mogło rozerwać ją na nowo. Po prostu nie była w stanie. Nie teraz.
- Najpierw wezmę prysznic, dobrze? – odparła, przywołując na twarz wystudiowany uśmiech.
- Mamo… - jęknął Mike wyraźnie rozczarowany, wciąż ciągnąc Sarę za rękę.
- Mama jest zmęczona – wtrącił się Scott. – A my mamy jeszcze niedokończoną rozgrywkę, pamiętasz? – dodał, wskazując na szachy rozstawione na stoliku w salonie.
Sara spojrzała na Scotta z wdzięcznością. Wiedziała, że ma do niej żal i tym bardziej doceniała, że się za nią wstawił. Pomógł jej rozwiązać problem z synkiem możliwie najdelikatniej, dzięki czemu chłopiec nie był na nią zły, a ona nie czuła się najgorszą matką na świecie. Obiecała sobie w duchu, że wynagrodzi ten wieczór im obu: Mikowi i Scottowi. W końcu teraz miała już naprawdę tylko ich.
- No tak – przyznał chłopiec, przekrzywiając głowę. – Ale przyjdziesz zaraz do nas? – upewnił się, ściskając dłoń mamy.
- Oczywiście – obiecała Sara.
Pocałowała synka z czułością i ruszyła w stronę schodów. Potrzebowała odrobiny samotności i to szybko, zanim straci nad sobą panowanie. Wchodząc po stromych stopniach, ściskała mocno poręcz. Kolejna fala zawrotów głowy omal nie zwaliła jej z nóg. Przerażająca rzeczywistość znowu uderzyła w nią z obezwładniającą siłą. Czy to aby na pewno jest możliwe? Czy Michael mógł upozorować własną śmierć, skazując ją na życie w bólu i poczuciu winy? Przecież jej Michael nie był taki. Nigdy świadomie nie zrobiłby czegoś, co sprawiłoby jej ból. Jej Michael był wrażliwy, szlachetny i pełen empatii. Jej Michael zawsze na pierwszym miejscu stawiał jej dobro. Jej Michael nie pozwoliłby tak cierpieć ukochanej kobiecie. Jej Michael… Czy naprawdę istniał?
Wbiegła do łazienki, szybko zatrzaskując za sobą drzwi. Wyciągnęła z kieszeni papierową różę, patrząc na nią z żalem. Przez chwilę się zawahała. Różyczka przywodziła na myśl tyle cudownych wspomnień. Była tak gładka, tak cudownie delikatna jak palce Michaela. Zrobił ją specjalnie dla niej, swojej ukochanej Sary, w czasach, kiedy jeszcze wszystko wydawało się możliwe.
Gwałtownie zgniotła kwiatek w dłoniach i cisnęła papierową kulkę do kosza. Nie chciała widzieć go już nigdy więcej. Nie chciała pamiętać, nie chciała marzyć. Teraz była już tylko tą nową Sarą, którą znał Scott. Zwyczajną, nieskomplikowaną Sarą. I wszystko, co przypominało jej, że kiedykolwiek było inaczej, musiało zniknąć. Czas wreszcie zacząć żyć życiem, które od lat było udziałem jej bliskich. Dość płonnych nadziei i mrzonek. Dość cierpienia.
Szybko zsunęła z siebie ubrania i wślizgnęła się pod prysznic. Pojedyncze, lodowate krople spłynęły ze ścianki kabiny i uderzyły o jej rozpaloną skórę. Sara zadrżała gwałtownie, pocierając ramiona dłońmi. Odkręciła ciepłą wodę i zamknęła oczy. Czuła się dziwnie naga. Oczywiście była taka, w końcu rozebrała się i weszła pod prysznic, ale było w tym coś dziwnego. Miała wrażenie, że ktoś na nią patrzy, a przecież w łazience nie było nikogo prócz niej. Wstydziła się siebie, swojego ciała, swojej nagości, już chyba nawet przed sobą. Objęła się mocno ramionami, zasłaniając nagie piersi przed niewidzialnym intruzem. Ni miała siły już nawet płakać. Zrezygnowana oparła czoło o chłodne kafelki i zastygła w bezruchu, czekając aż wydarzy się coś, co pozwoli jej odczuć ulgę.
Zmęczenie zaczęło powoli wyłączać zbolały umysł. Stopniowo znikała schludna łazienka w malowniczym domku na obrzeżach Panamy. Czując, jak strumienie gorącej wody płyną po jej nagim ciele, Sara mogła myśleć tylko o jednym…

Michael zapukał do drzwi łazienki pociągu relacji Nashville-Chicago.
- Saro? – zagadnął zaniepokojony.
- Wejdź – odparła, czując, że wreszcie jest w stanie z nim porozmawiać.
Wszedł bardzo ostrożnie, jakby nie był pewien, czy powinien. Czyżby się spodziewał, że Sara robi tu coś niestosownego? A może bał się kobiecych łez? Zatrzymał się i patrzył na Sarę z wyraźnym wahaniem. Dopiero kiedy uśmiechnęła się nieśmiało, zamknął drzwi i zrobił kilka kroków w jej stronę. Nie wyglądał na zbyt pewnego siebie, co jak na Michaela było dość niecodzienne.
- Właśnie robiłam rachunek sumienia – powiedziała Sara, wpatrując się w swoje kolana. – Złamałam warunki kaucji, jestem zbiegiem. Przed chwilą chciałam odebrać człowiekowi życie. Przestałam brać. To wielki sukces – dodała, śmiechem próbując zakamuflować wstyd. – Ale jeszcze trzy tygodnie temu byłam lekarzem…
- Odzyskasz to wszystko – zapewnił Michael. – Musisz w to uwierzyć.
- A ty w to wierzysz? – zapytała Sara, podnosząc na niego wzrok. – Myślisz, że jeszcze wszystko odzyskasz?
Była bardziej zagubiona niż kiedykolwiek w życiu. Wszystko, co się wydarzyło i dopiero miało wydarzyć wywoływało u niej wstyd i przerażenie. Po raz pierwszy w życiu została całkiem sama w sytuacji, która ja przerastała. Nie miała już nawet ojca, który może nie był wzorem cnót, ale na pewno nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Ochroniłby ją; zrzędząc i wytykając wszystkie błędy, ale byłaby bezpieczna. Teraz go nie było, a Sara nie miała pojęcia, co robić. Michael pozostał ostatnią bliską jej osobą. Jedyną, której mogłaby zaufać, choć nie była pewna, czy powinna. Serce zbyt łatwo było oszukać.
Michael zdawał się wyczuwać jej rozterki. Podszedł powoli i usiadł na szafce obok niej. Był całkowicie spokojny, choć polowało na niego pół kraju. Emanujące od niego ciepło zadziałało na Sarę kojąco. Choć wydawało się to niemożliwe w obecnych okolicznościach, zaczęła się powoli uspokajać.
- Ja kieruję się wiarą – odparł Michael z charakterystyczną pewnością w głosie, jakby nie miał najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich słów. – Bez niej jestem nikim. To jedyne, co pcha mnie naprzód.
Sara uśmiechnęła się nieznacznie, pociągając nosem. Trochę sobie popłakała zanim przyszedł i nie chciała, by o tym wiedział. Już i tak musiał mieć o niej nie najlepsze zdanie. Tego dnia naprawdę dała się ponieść. Wciąż nie czuła się zbyt pewnie, a to, co zamierzała Michaelowi powiedzieć odbierało jej resztki odwagi. Nie mogła jednak dłużej tego ukrywać. To uczucie było zbyt silne i – mimo wszystko – zbyt piękne.
- Cóż – powiedziała, - mnie pchają naprzód dwie rzeczy. Pierwsza: chcę znaleźć morderców mojego ojca. O drugiej, jak na ironię, dowiedziałam się dopiero, gdy ją utraciłam. Powinieneś wiedzieć… – mówiła z coraz większym trudem. Zawahała się, jakby szukała odpowiednich słów. – Każdemu, kto zaczyna u nas pracę, mówią, żeby nie zakochiwać się w więźniu.
Usłyszała, że Michael odetchnął głębiej. Powoli podniosła na niego wzrok, czekając na odpowiedź. Jego spojrzenie było nader poważne, wpędzając ją w jeszcze większą niepewność. Przez jedną krótką chwilę żałowała, że tak się odsłoniła, ale potem Michael położył dłoń na jej policzku i pocałował ją z taką czułością, że nie miała już żadnych wątpliwości. To był TEN moment, ICH moment, od tego wszystko się zaczęło.

Sara osunęła się po chłodnej ścianie, wciąż czując smak warg Michaela na swoich.

Całował ją tak delikatnie, jakby bał się, że zniknie. Badał grunt. Próbował każdego kawałka jej warg, jakby nie był świadomy, jak bardzo Sara jest go spragniona. Powoli pełne ostrożności i niepewności pocałunki zamieniały się w prawdziwą namiętność. Dłonie Michaela błądziły po jej plecach i Sara nie mogła oprzeć się wrażeniu, że krążą cały czas wokół zapięcia stanika. Podejrzewała, że Michael nie chce się posunąć za daleko, urazić jej. Był naprawdę porządnym facetem. Nie mógł wiedzieć, że Sara wcale nie miałaby nic przeciwko jego pieszczotom. W zasadzie, gdyby tylko zechciał, mógłby ją wziąć tu i teraz. Nie zaprotestowałaby, pewnie nawet błagałaby o więcej.
Gwałtowne pocałunki ustały, a usta Michaela przestały napierać na jej własne. Sara spojrzała na niego oszołomiona, ale i rozczarowana, że chwila bliskości minęła tak szybko. W jego oczach zobaczyła prawdziwą, szczerą, bezbrzeżną miłość. I kiedy tak wpatrywała się w ich błękit, zdała sobie sprawę, że marzy tylko o tym, by w nich utonąć.

Na wpół przytomna z bólu wygramoliła się spod prysznica. Ociekając wodą, podeszła do kosza i drżącą ręką wyciągnęła z niego zgniecioną różyczkę. Łzy płynęły jej po policzkach strumieniami, kiedy próbowała ją rozprostować. To była jej jedyna pamiątka po Michaelu, cenniejsza niż wszystko, co posiadała. Jak mogła myśleć, że pozbycie się tego namacalnego wspomnienia przyniesie jej ulgę? Jak mogła pragnąć, by Michael na zawsze zniknął z jej życia? Bez tych wspomnień, bez tej miłości, bez tego bólu była nikim. To co czuła do Michaela, co przeżyła, definiowało ją jako człowieka. Bez tego nic by jej nie zostało.
Dopiero kiedy kwiatek wrócił do poprzedniego kształtu, uspokoiła się na tyle, by usiąść na brzegu wanny. Połykając łzy płynące jej bez ustanku po policzkach, myślała o ukochanym mężu. Niemal widziała jego twarz. Tak piękną, tak idealną, że niemal nierealną.
- Przepraszam – wyszeptała cicho, ściskając różyczkę w dłoniach. – Nigdy nie powinnam wątpić.

piątek, 24 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 5

Alex otworzył jej w dresach i podkoszulku. Był gładko ogolony, a jego włosy wydawały się znacznie krótsze niż kiedy się ostatnio widzieli. Wyglądał na młodszego i jakby zadowolonego. Sara pomyślała, że musi mu się teraz nieźle powodzić i ta świadomość sprawiła jej przyjemność. Po tym, co dla niej zrobił, życzyła Alexowi jak najlepiej.
Na widok Sary Mahone z konsternacją podrapał się po głowie. Wydawał na szczerze zaskoczonego i z całą pewnością taki był. Sara odwiedziła go w Chicago raptem dwa razy i zawsze informowała o tym wcześniej. Alex dobrze wiedział, że za tą niespodziewaną wizytą coś musi się kryć. Nie zmieniało to jednak faktu, że Sara przebyła długą drogę, była zmęczona i z pewnością marzyła o kąpieli. Zatroszczenie się o nią było teraz priorytetem, do pytań mogli przejść później.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś? – zapytał, biorąc od przyjaciółki walizkę i wpuszczając ją do środka. – Przyjechałbym po ciebie na lotnisko.
Wiedziała, że to tylko wyraz troski i gościnności, ale natychmiast poczuła się nieswojo. W końcu zjawiła się u – bądź co bądź – obcego faceta z walizką w ręku, a więc z jasnym zamiarem zatrzymania się co najmniej na noc. Ich relacje zawsze były jasne dla obu stron i nie było mowy o żadnej dwuznaczności, ale i tak postawiła przyjaciela w nieco niezręcznej sytuacji. Mógł mieć gości, randkę, plany. Co by powiedziała – albo przynajmniej pomyślała Felicia, gdyby w progu mieszkania kochanka zobaczyła Sarę z walizką? W dobie telefonów komórkowych niezapowiedziane wizyty były bardzo nie na miejscu.
Owszem, Sarze przeszło przez myśl, by uprzedzić Alexa o swoim przyjeździe. Z pewnością byłoby to lepiej widziane, a poza tym po kilku godzinach lotu tułaczka z walizką przez zatłoczone miasto nie należała do przyjemności, ale Sara wiedziała, że kiedy zobaczy Alexa, nie będzie w stanie ukrywać powodu swojej wizyty wystarczająco długo, by znaleźć się z dala od wścibskich spojrzeń. Nie chciała robić mu awantury na lotnisku. Naprawdę tego nie chciała, ale czuła, że emocje mogą wziąć nad nią górę. Alex na to nie zasłużył. Zdecydowanie bezpieczniej było spotkać się w jego mieszkaniu, nawet jeśli sytuacja była odrobinę niezręczna.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zobaczyć ciała? – odezwała się, nim Alex zdążył o cokolwiek zapytać.
- Słucham? – zdziwił się, odstawiając walizkę w kąt pokoju.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zobaczyć ciała? – powtórzyła  Sara wyraźnie. – Czy naprawdę chodziło o moje samopoczucie?
Było to jedno z tych pytań, których Alex najbardziej się obawiał. Jeszcze długo po śmierci Michaela bał się rozmawiać z Sarą właściwie na jakikolwiek temat. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, wydawało mu się, że za chwile go rozszyfruje. Że zobaczy w jego oczach niepewność, skojarzy fakty i wreszcie zapyta, co Alexa tak naprawdę wie o śmierci Michaela. Ostatnio ten lęk nieco przygasł. Wydawało się, że Sara pogodziła się ze śmiercią męża, że zaakceptowała obecny stan rzeczy. Znał ja zbyt dobrze, by sądzić, że jest szczęśliwa, ale wierzył, że osiągnęła stan najlepszy z możliwych w obecnej sytuacji. Spełniała się jako matka, była szanowanym chirurgiem, a dzięki Scottowi nie doskwierała jej aż tak bardzo samotność. Wszystko się wreszcie jakoś poukładało i temat śmierci Michaela wydawał się raz na zawsze zamknięty. Aż tu nagle Sara przyjeżdża bez zapowiedzi, wyraźni zaaferowana i zadaje pytania, które nigdy nie powinny paść. W głowie Alexa zapaliła się ostrzegawcza lampka.
- Przeleciałaś pół kontynentu, żeby o to zapytać? – odparł, sięgając po jej kurtkę. Sara odsunęła się z nieufnością wypisaną na twarzy. – Daj spokój – dodał mężczyzna pojednawczym tonem. – Rozbierz się, usiądź, zrobię ci herbatę. Odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale nie stójmy w drzwiach.
- Nie chcę herbaty – powiedziała Sara zdecydowanie. Oddała przyjacielowi kurtkę, ale nie spuszczała go z oczu. – Od wczoraj czekałam, żeby zadać ci to pytanie i chcę w końcu otrzymać odpowiedź. Dlaczego nie pozwoliłeś mi zobaczyć ciała?
- Saro – zaczął Alex łagodnie, prowadząc ją do salonu, – to dwa tysiące woltów. Jesteś lekarzem. Wiesz, co takie napięcie robi z tkankami…
- Więc po prostu nie chciałeś mnie na to narażać, tak? – upewniła się Sara spokojnie, chociaż wszystko w niej wrzało.
Niejednokrotnie wyobrażała sobie ciało Michaela. Sama nie była pewna, po co właściwie to robi, bo towarzyszący temu ból był nie do zniesienia, ale nie mogła przestać. Widziała popalone ubrania i zwęgloną skórę, niemal czuła charakterystyczny swąd. Wiedziała, że Alex miał rację, próbując jej tego oszczędzić i przez pewien czas, kiedy zdołała już ochłonąć, była mu naprawdę wdzięczna, ale teraz…
Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że któraś ze znanych jej osób mogłaby wiedzieć o śmierci Michaela więcej niż ona. Przecież przy tym była. Pożegnała się z nim, pocałowała go. Była ostatnia osobą, która widziała go żywego. Jakim cudem ktoś mógłby wiedzieć o nim coś, czego nie wiedziała ona – najbardziej zainteresowana? A nawet gdyby, jaki mógłby być powód, by ukrywać to przed nią? Przecież każdy, kto znał ją i Michaela wiedział, że Sara zrobiłaby wszystko, by był teraz z nią. To było naprawdę absurdalne, jednak odkąd Scott podsunął jej ten pomysł, była niemal pewna, że Alex zna prawdę. Że oszukiwał ją przez te wszystkie lata. I na samą myśl o tym miała ochotę rozerwać go na strzępy.
- Wystarczająco cierpiałaś – mruknął Alex.
- Nie przyszło ci do głowy, że cierpiałabym mniej, gdybym znała prawdę? – zapytała, unosząc brwi.
Coś zmieniło się w jej oczach. Obok złości pojawiło się w nich rozżalenie. Alex zrozumiał, że sprawa jest poważna. Sara w zasadzie już znała prawdę, brakowało tylko potwierdzenia. Nie zamierzał jednak poddać się bez walki. Nie po to kłamał przez tyle lat, żeby teraz nieopatrznym wyznaniem zrujnować jej życie. Za dużo to ich wszystkich kosztowało, zwłaszcza Sarę.
- Dlaczego nagle zadajesz mi takie pytania? – zapytał Alex, marszcząc brwi.
Sara odwróciła się powoli. Każdy oddech powodował ból. Wszystko w środku piekło, jakby ciągała do płuc nie powietrze, a żywy ogień. Podeszła do okna, zaciskając dłonie na przedramionach. Chicago z perspektywy dwudziestego piętra naprawdę robiło wrażenie, ale akurat w tej chwili Sara nie była w nastroju do podziwiania widoków.
Ostatnio jej życie było naprawdę spokojne. Dbała o dom, pracowała. Wszystko miało swój czas i miejsce, jakby jej rzeczywistość wreszcie zdołała się poukładać Nie była może w pełni szczęśliwa, nie mogła, bo nadal bardzo brakowało jej Michaela, ale wiedziała, że jej życie jest obecnie na tyle dobre, udane, na ile jest to możliwe. I nagle, zupełnie się tego nie spodziewając, dotarła do momentu, w którym już niczego nie była pewna. Czy to możliwe, by Alex okłamywał ją przez wszystkie te lata? By pomagał jej zorganizować pogrzeb człowiekowi, który żył? By bez mrugnięcia okiem słuchał jej płaczu? Przecież wiedział, jak cierpiała, bardzo jej pomagał, bardzo jej współczuł. Skoro mógł przerwać to piekło, dlaczego, u licha, tego nie zrobił?
- Jeśli on żyje, Alex, po prostu mi powiedz – poprosiła cicho Sara. Nagła łagodność w jej głosie była zaskoczeniem nawet dla niej samej. Nie miała już siły się złościć, krzyczeć, oskarżać. Chciała po prostu wiedzieć. – Cokolwiek zmusiło cię do kłamstwa siedem lat temu, dziś jest już nieaktualne.
Mahone milczał. Wcale nie taki pewien, czy upływ czas usprawiedliwi złamanie danego słowa. Obiecał Michaelowi coś, co z perspektywy czasu wydawało się potworną głupotą, ale tak naprawdę nie zrobił tego wcale z lojalności. Było mu po prostu żal ciężarnej Sary, która po części przez niego przeżyła prawdziwe piekło. Argumenty Michaela były całkiem sensowne i w pewnym momencie Alex uwierzył, że jego plan to jedyna szansa na spokojne życie dla Sary i jej nienarodzonego dziecka. Zrobił to dla niej i naprawdę wierzył, że postępuje słusznie.
Milczenie było dla Sary wystarczającą odpowiedzią. Poczuła, jak jej ciałem wstrząsają gwałtowne dreszcze. Objęła się mocno ramionami, jakby chciała się w tej sposób obronić przed roztrzaskaniem na milion kawałeczków. W głowi jej szumiało, a pokój zaczął wirować. Wiedziała, czym to grozi, więc szybko złapała się okiennej framugi. Nie mogła znowu stracić przytomności, nie teraz. Z trudem powstrzymała mdłości. Niewiele brakowało, by zwróciła szklankę wody, która była jej jedynym posiłkiem tego dnia. Odwróciła się powoli do Alexa, starając się za wszelką cenę zachować spokój. Na jej twarzy nie było już ani śladu złości, ale zastąpił ją cały wachlarz skrajnych emocji.
- Nie wiem, czy on żyje – powiedział szybko Alex, zdając sobie sprawę, że być może niepotrzebnie robi Sarze nadzieję. – Po raz ostatni widziałem go na kilka minut przed tym, jak poszedł po ciebie.
Nie czuł się zbyt pewnie, bo mina Sary świadczyła o tym, że mu nie wierzy. W dodatku wyglądała na zdesperowaną, a Alex wiedział, że jeśli chodzi o Michaela, Sara nie cofnie się przed niczym. Zupełnie jak on. Pod tym względem byli do siebie naprawdę podobni. Michael też skoczyłby za nią w ogień. I w zasadzie skoczył.
Sara zrobiła kilka kroków w stronę Alexa, zmniejszając dzielącą ich odległość. Położyła dłonie na jego ramionach i spojrzała mu w oczy. W jej własnych czaiła się determinacja. Musiała poznać prawdę, choćby najbardziej bolesną. Nie mogła dłużej żyć, nie wiedząc, o dzieje się z Michaelem. To było gorsze od wszystkiego, co Alex mógł jej powiedzieć.
- Ja muszę znać prawdę – oznajmiła spokojnie, ale stanowczo. – Muszę, rozumiesz? Nie mogę żyć w niepewności.
- Przykro mi, Saro, ale naprawdę nie wiem, co się z nim dzieje – powtórzył Alex zdecydowanie.
Rozumiał ją. Wiedział, że decyzje podjęte przed laty były dla niej potwornie krzywdzące, jednak było już za późno, by cokolwiek naprawić. Wyznanie jej prawdy tylko zraniłoby ją jeszcze bardziej. Nie miała już szansy odzyskać dawnego życia, a rozdrapywanie przeszłości mogło zniszczyć to, które miała. Alex chciał ją przed tym uchronić, ale Sara nie dawała za wygraną. Logiczne argumenty nie przedstawiały teraz dla niej żadnej wartości.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zobaczyć ciała? – zapytała ponownie.
- Bo nie było ciała – odparł w końcu Alex, wzdychając ciężko. Nie było sensu dłużej udawać, Sara i tak nie zamierzała odpuścić. – Wszystko było ukartowane. Michael wiedział, że dopóki nie uwierzysz w jego śmierć, nie uciekniesz z kraju. To był jedyny sposób, żebyście byli bezpieczni, ty i Mike.
Bolesna prawda zwaliła się na Sarę z całą mocą. Kobieta poczuła gwałtowny ucisk w klatce piersiowej i przez chwilę nie mogła oddychać. Miała wrażenie, że żelazna obręcz zaciska się nieubłaganie na jej piersiach. Puściła Alexa, robiąc kilka kroków w tył. Objęła się ramionami i skuliła. Za wszelką cenę próbowała ochronić się przez nadmiarem cierpienia. Potrząsnęła gwałtownie głową, jakby to mogło coś zmienić.
To był właśnie ten moment, którego Sara tak się bała. Przerażająca prawda niemal zwaliła ją z nóg. Oparła się o parapet, bo pokój znowu zaczynał niebezpiecznie wirować. A więc Michael żyje, a przynajmniej żył siedem lat temu, kiedy ona płakała na jego grobie. Kiedy budziła się w nocy, zlana potem i łzami, z trudem uciekając przed kolejnym koszmarem o drzwiach, które nigdy nie miały się otworzyć. Kiedy ogarniał ją ból tak straszny, że wyła w poduszkę, modląc się o śmierć… on żył. Myśl, że najbliższy człowiek okłamał ją w tak okrutny sposób była gorsza od wszystkiego, co przeżyła po jego rzekomej śmierci.
- To jakiś koszmar – wyszeptała, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w drewnianą posadzkę. – To tylko zły sen. Zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej.
- Do końca miał nadzieję, że oboje wyjdziecie stamtąd bez szwanku i razem uciekniecie do Panamy – zaczął niepewnie Alex. Wiedział, że sprawia Sarze coraz więcej bólu, jednak był świadomy, że teraz już musi powiedzieć wszystko, co wie. – Ale w takich sytuacjach, kiedy nie wszystko można dokładnie zaplanować, trzeba mieć… plan awaryjny.
- Plan awaryjny? – powtórzyła Sara, z trudem wydobywając z siebie słowa.
Zgięta w pół nadal walczyła z dusznościami. Już nawet nie myślała o panowaniu nad emocjami i zachowaniu godności. Chciała tylko utrzymać się na nogach tak długo, aż Alex powie wszystko, co we. Potem niech się dzieje co chce. Było jej już wszystko jedno, choćby przerażony Alex miał ją za moment cucić.
- Znał cię – powiedział Alex, starając się jakoś ratować sytuację. – Wiedział, że zrobiłabyś wszystko, żeby mu pomóc, gdybyś tylko wiedziała, że jest szansa. Tego właśnie chciał uniknąć. Wiedział, że dopóki będziesz z nim, nigdy nie zaznasz spokoju. Nigdy nie będziesz miała normalnego życia.
Sara pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby miała nadzieję, ze jeśli zaprzeczy, prawda okaże się zupełnie inna, mniej bolesna. Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Żal, tęsknotę i nadzieję zagłuszyła ślepa złość. W tej chwili naprawdę szczerze nienawidziła męża, który był przecież całym jej światem. Gdyby stanął teraz przed nią, rzuciłaby mu się do gardła. Chciała go zranić, chciała, żeby go bolało. Zasłużył na to za całe jej cierpienie.
- Miałeś rację, że trzymałeś to w tajemnicy – powiedziała Sara. Mówiła cicho, ale jej głos drżał z furii. - Nie chciałam tego wiedzieć.
Przez moment Alex był pewny, że Sara powie coś jeszcze. Zacznie na niego krzyczeć albo płakać, zapyta, dlaczego zrobił jej coś takiego. Może nawet go uderzy… jednak nic takiego się nie stało. Minęła go bez słowa. Złapała rączkę walizki i zdjęła kurtkę z wieszaka. Trzęsła się na całym ciele.
- Poczekaj – zaczął szybko Alex, - przecież dopiero przyjechałaś. Jesteś zmęczona, a poza tym…
- Co poza tym? – przerwała mu ostro Sara. – Nic mi nie jest. Wracam do swojego normalnego życia.
Zarzuciła na ramiona kurtkę i wyszła na korytarz. Jej ciałem wstrząsały gwałtowne dreszcze, a przed oczami migały ciemne plamy. Było jej niedobrze i gdyby tylko miała czym, pewnie by zwymiotowała. Z trudem była w stanie skupić się na tyle, by postawić kolejny krok. Zwłaszcza że klatka schodowa to zwężała się, to poszerzała.
W drzwiach Sara odwróciła się jeszcze na moment i spojrzała na Alexa. W pewnym sensie mu współczuła. Zdawała sobie sprawę, że Alex nie chciał jej krzywdy. Wręcz przeciwnie, wszystko co zrobił, robił z myślą o niej, a teraz miał wyrzuty sumienia. To nie było w porządku, nie zasłużył na to i Sara z chęcią by go przekonywała, że nie powinien się tym zadręczać, ale akurat w tej chwili bardziej żałowała samej siebie. Patrzyła na przyjaciela z wyraźnym zmęczeniem. Na jego twarzy niepokój mieszał się z poczuciem winy. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł dobrać słów. W sumie może to i lepiej, bo Sara nie miała siły słuchać ani przeprosin, ani pocieszenia. Chciał już wyjść.
- Nie mam do ciebie żalu, Alex – powiedziała spokojnie. – Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, jak my wszyscy. Tylko że niektórzy z nas nie mieli wyboru.

sobota, 18 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 4

- Na pewno wszystko w porządku? – zapytała po raz kolejny stewardessa, patrząc na Sarę z nieskrywanym niepokojem.
Jej jasne oczy zdawały się przewiercać Sarę na wylot, co wcale jej się nie podobało. Swoje myśli, zwłaszcza tak intymne jak w tej chwili, zdecydowanie wolała zachować dla siebie. Podobnie jak szczegóły swojego kiepskiego samopoczucia. A już na pewno nie miała ochoty pozostawać w centrum zainteresowania współpasażerów. Niestety coraz bardziej nachalne pytania stewardessy do tego właśnie prowadziły. Nie chciała być niemiła, ale żadne subtelne aluzje nie działały, a Sara była już naprawdę zmęczona dawaniem, że nic jej nie dolega. Musiała pobyć przez chwilę sama, uspokoić się, zebrać myśli.
- Tak – mruknęła, z trudem przywołując na twarz blady uśmiech. W głowie wciąż jej się kręciło, ale bardzo chciała już zostać sama. – Dziękuję.
- W razie czego nad głową ma pani przycisk przywołujący obsługę – powtórzyła stewardessa po raz trzeci.
Sara skinęła głową w nadziei, że wreszcie uda jej się pozbyć natrętnego towarzystwa. Wiedziała, że kobieta chciała jak najlepiej, a w dodatku dbanie o dobre samopoczucie i przede wszystkim bezpieczeństwo pasażerów należało do jej obowiązków, ale miała naprawdę serdecznie dość jej współczujących spojrzeń. Żadne słowa czy gesty nie mogły sprawić, by Sara poczuła się lepiej. Za to z minuty na minutę czuła się gorzej.
Westchnęła ciężko, bo stewardessa wciąż nad nią stała. Odwróciła się w stronę okna i w końcu usłyszała oddalające się kroki. Nie chciała być niemiła, ale żadne subtelne aluzje nie działały, a Sara była już naprawdę zmęczona udawaniem, że nic jej nie dolega. Musiała pobyć przez chwilę sama, uspokoić się, zebrać myśli. Nadal nieco zamroczona przymknęła oczy i odetchnęła głębiej. Cokolwiek by się nie działo, oddychanie to podstawa. Chyba że znów chciała stracić przytomność. Nie było to nic miłego.
Zasłabła nie po raz pierwszy. To samo zdarzyło się minionego wieczoru w łazience. Już od paru dni czuła się słabiej, ale kulminacja nastąpiła, kiedy wychodziła spod prysznica. Łazienka zaczęła wirować, przed oczami pojawiły się ciemne plamy i chwilę później ocknęła się na podłodze z boleśnie otartym łokciem. Dziękowała Bogu, że była wtedy sama i nikt nie widział jej chwili słabości. Scott z pewnością nie pozwoliłby jej lecieć, gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do jej samopoczucia. A raczej gdyby miał dowody, bo wątpliwości oczywiście pojawiły się już dawno.
Znowu westchnęła, uświadomiwszy sobie, że nie było najmniejszych szans, żeby Scott stał się świadkiem jej zasłabnięcia. Po prostu nigdy nie wchodził do łazienki, kiedy ona tam była. Tę granicę akurat wytyczyła dostatecznie jasno już na samym początku. Nie chodziło tu nawet o wstyd, chociaż faktycznie Sara nie czuła się przy nim tak swobodnie jak przy Michaelu. Już samo obnażanie się w towarzystwie Scotta wywoływało pewien dyskomfort, a o załatwieniu potrzeb fizjologicznych raczej nie mogło być mowy. Po prostu nie mogła się na tyle rozluźnić. Przede wszystkim jednak nie widziała powodu, dla którego Scott miałby jej towarzyszyć w każdej czynności. Spędzali razem dostatecznie dużo czasu w ciągu dnia, nie musiała jeszcze patrzeć na niego, biorąc prysznic czy robiąc siku. I była to kolejna rzecz, która odróżniała go od Michaela – swojego pierwszego, ukochanego męża nigdy nie miała dość.
Ponownie otworzyła oczy i spojrzała na zalane słońcem chmury. Przez kilka ostatnich dni niewiele jadła, nie mogła też spać. Do tego stres związany z wizytą Linka, a teraz także z podróżą. Nigdy nie lubiła latać. Samoloty od dziecka wzbudzały w niej lęk, choć ojciec nigdy nie pozwalał jej go okazać. Nauczyła się latać z kamienną twarzą, zostawiając emocje na dole. Dopiero Michael ją rozszyfrował i miała wrażenie, że przyszło mu to bez trudu. Nic nie powiedział, pozwolił jej do końca udawać twardą, ale kiedy samolot wznosił się w powietrze, ściskał delikatnie jej dłoń. Nie musiał wale się odzywać, zapewniać, że nic się nie stanie, Sara przecież sama doskonale o tym wiedziała. Strach był irracjonalnym zdawała sobie z tego sprawę, ale niewiele mogła na to poradzić. Po prostu się bała, a Michael doskonale koił jej strach. Jego szczupłe palce przypominały, że nie może stać się nic złego. A teraz… teraz Sara znowu latała sama. I znowu się bała.
Odwróciła wzrok od okna i wyjęła portfel z torebki. Uśmiechnęła się na widok Mika na zdjęciu. Nie lubił aparatu, to akurat odziedziczył po niej, choć mieli zapewne zupełnie odmienne powody. Na każdym zdjęciu wychodził nieco naburmuszony, ale dla Sary zawsze idealny. Tak idealny jak Michael.
Wsunęła palec pod zdjęcie i ostrożnie wyjęła papierową różyczkę, którą dostała od męża całe wieki temu. Wtedy nie byli jeszcze małżeństwem i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek nim zostaną. Czasem Sara miała wrażenie, że wszystkie ich spotkania, rozmowy, a nawet pamiętny pocałunek za przepierzeniem w ambulatorium wydarzyły się w jakiejś innej, odległej rzeczywistości. A może nie wydarzyły się wcale? Mimowolnie oblizała wargi koniuszkiem języka, jakby wciąż mogła poczuć na nich jego smak. Dlaczego tak rzadko go całowała? Zawsze było coś ważniejszego od okazania sobie czułości. Gdyby miała jeszcze jedną szansę, nie straciłaby ani chwili. Mogłaby całować go bez końca.
Zamyślona pogładziła wytarte brzegi kwiatka. Papierowa różyczka zajmował w jej sercu szczególne miejsce. Była namacalnym dowodem na to, że Michael naprawdę istniał, a ich miłość nie była tylko wytworem wyobraźni. Miała dowód, że to uczucie – jej uczucie – istniało naprawdę. Kwiatem origami przypominał o tym, jaki był Michael, którego poznała. Że był nie tylko mądrym, odważnym i szlachetnym człowiekiem, ale także czułym i kochającym mężczyzną. Jej mężczyzną.
Ach, gdyby tylko mogła choć na chwilę wrócić do czasów, kiedy wszystko było tak skomplikowane, a jednocześnie tak proste… Gdyby mogła go znowu zobaczyć. Przywołała w pamięci obraz męża i nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy on uśmiechnął się do niej. Tak samo perfekcyjny jak zawsze.
- Przyniosłam pani wodę – rozległ się nagle tuż obok głos stewardessy.
Sara przeklęła go w duchu, bo twarz Michaela rozpłynęła się w ciemności. Otworzyła niechętnie oczy i spojrzała na stewardessę, z trudem zdobywając się na uprzejmy uśmiech. Miała ochotę poprosić, by kobieta odeszła i dała jej wreszcie święty spokój.
- Dziękuję – mruknęła zamiast tego, ostrożnie chowając różyczkę do portfela.

piątek, 10 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 3

*** Obecnie ***

- Wujek Link jedzie z tobą? – zapytał Mike, przyglądając się mamie z uwagą.
Siedział na łóżku obok niej i obserwował, jak Sara składa w pośpiechu ubrania. Zachowywała się bardzo dziwnie i naprawdę trudno było tego nie zauważyć. Wieczorem zapomniała o ich rytuale łaskotkowym, potem myliła się, czytając bajkę, a odkąd rano oznajmiła, że musi wyjechać, w ogóle nie miała dla niego czasu. Mike zdecydowanie nie był do tego przyzwyczajony. Sara nie przyjechała nawet po niego na szachy, chociaż był piątek. To była ich tradycja. Zawsze chodzili potem na gofry przy fontannie i opowiadali sobie śmieszne historie. Oczywiście Scott, który ją zastąpił, bardzo się starał, ale to już nie było to samo. Nie zamówił mu podwójnej polewy czekoladowej, a poza tym nie umiał puszczać kaczek. No i mewy od niego uciekały. Wszystko było bez sensu.
- Wujek jest bardzo zajęty – odparła Sara, wrzucając do walizki dżinsy.
- A ja zostaję z tatą, tak? – upewnił się chłopiec.
- Tak – mruknęła Sara, zatrzaskując drzwi szafy. Zdała sobie sprawę, że Mikowi należy się coś więcej, więc zatrzymała się na moment, spojrzała mu w oczy i dodała: Tylko na dwa dni. W porządku?
- Chyba tak… – odparł chłopiec z wahaniem.
Sara spojrzała na synka, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się. Naprawdę nie chciała się z nim rozstawać, a tym bardziej zostawiać z głową pełną pytań, jednak  w tym momencie miała po prostu inne priorytety. Alex był jedyną osobą, która mogła udzielić jej odpowiedzi. Odpowiedzi, którą naprawdę musiała w końcu poznać. Po siedmiu latach robienia wszystkiego z myślą o synku dała sobie prawo do jednego całkowicie egoistycznego postępku. Nie była z tego dumna, ale naprawdę tego potrzebowała.
Otworzyła dolną szufladę swojej nocnej szafki i zaczęła przeczesywać ją w poszukiwaniu paszportu. Natrafiła palcami na coś twardego i jej serce momentalnie przyspieszyło. Między mniej lub bardziej istotnymi dokumentami leżało jej ślubne zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę. Schowała je tu kilka lat temu, kiedy Scott zaczął częściej gościć w ich domu. I tak nie mogła sobie wyobrazić uprawiania seksu ze Scottem, a co dopiero na oczach Michaela, nawet jeśli była to tylko jego papierowa podobizna. Był to pierwszy, malutki kroczek do rozpoczęcia nowego życia. Łudziła się, że jeśli go postawi, następne pójdą już łatwiej. Zsunęła z ramki plik kartek i spojrzała na fotografię. Nie wyjmowała jej z szuflady, żeby Mike nie zauważył znaleziska. Potrzebowała chwili intymności, sam na sam z myślami. I Michaelem.
Dotknęła ostrożnie opuszkami palców twarzy męża. Ogarnęła ją gwałtowna czułość i przez moment nie mogła nad nią zapanować. Tak bardzo jej go brakowało… Nie żądała wiele, naprawdę, ale gdyby tak mogła go jeszcze raz zobaczyć i dotknąć… To nie było sprawiedliwe, mieli dla siebie za mało czasu. Sara dopiero zaczynała się nim cieszyć, dopiero zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że już zawsze będą razem i tak nagle go straciła. Bolało, jakby ktoś zabrał całkiem spory kawałek jej samej.
Zupełnie zapomniała, że Mike siedzi na łóżku obok niej. Chłopiec zupełnie nieświadomy rozterek mamy nadal rozważał własne problemy. Przysunął się nieco do niej, marszcząc brwi. Sara aż podskoczyła, kiedy usłyszała jego zaniepokojony głos tuż za plecami.
- Ale skoro ja i tata będziemy tutaj i wujek Link też nie jedzie… To kto się tobą zaopiekuje? – zapytał poważnie.
Gwałtowny przypływ wzruszenia wypełnił serce Sary. Odłożyła fotografię, obeszła łóżko i usiadła obok synka. Powaga na jego dziecięcej buzi sprawiła, że łzy napłynęły Sarze do oczu. Czasem tak bardzo przypominał jej Michaela… Nie martwił się o siebie, o to że będzie tęsknił, czy czegoś mu zabraknie. Martwił się o nią. Bał się, że nie poradzi sobie bez niego. Typowy Scofield. Miał dopiero sześć lat, a już próbował ją chronić. Był nieodrodnym synem swojego ojca.
Sara pogłaskała chłopca po ciemnych włosach i uśmiechnęła się. Był całym jej światem, całym życiem. Dla niego warto było się starać, bez względu na to, jak bardzo było ciężko. Mike był kolejnym powodem, dla którego czuła, że musi przynajmniej spróbować odnaleźć Michaela. Jeśli była szansa, by chłopiec poznał swojego ojca, nie mogła jej zmarnować. Nie wybaczyłaby sobie tego.
- Jadę do wujka Alexa – powiedziała, mrużąc pobłażliwie oczy. – Myślę, że przez te dwa dni on się mną zaopiekuje.
Mike przez chwilę milczał, zastanawiając się nad słowami matki. Pionowa zmarszczka na jego czole świadczyła o tym, że podszedł do sprawy nader poważnie i wciąż nie był do końca przekonany. Sara nie poganiała synka. Dała mu chwilę na zastanowienie, czekając cierpliwie na odpowiedź. Chciała, żeby czuł, że jego zdanie ma znaczenie.
- W porządku – odrzekł w końcu.
Westchnął ciężko, jakby decyzja, którą podjął, cały czas mu ciążyła. Sara uśmiechnęła się i z czułością poczochrała mu włosy. Musiała przyznać, że tęskniła na samą myśl o rozstaniu. Nawet jeśli były to tylko dwa dni. Bardzo nie lubiła samotności, a rozstania z Mikiem były wyjątkowo trudne. Bez niego dużo łatwiej było o ponure myśli. Kiedy nikt jej nie potrzebował, nikt nie prosił o pomoc, nie całował, nie przytulał, zaczynała czuć się niepotrzebna. Mimowolnie zadawała sobie pytanie, czy jej życie ma jakiś sens.
- Jutro sobota – powiedział nagle Mike, zerkając na mamę znacząco.
Oczywiście Sara doskonale wiedziała, do czego chłopiec zmierza. W każdą sobotę odwiedzali grób Michaela na pobliskim cmentarzyku. To był ich rytuał. Dla Sary okazja do wspomnień, dla Mika szansa, by dowiedzieć się o ojcu czegoś więcej. Sara uwielbiała te przedpołudnia spędzane na cmentarzu w towarzystwie synka. Im więcej pytań zadawał, tym bardziej się cieszyła, choć czasem odpowiedź na nie wymagała dużo samokontroli. Zależało jej, by Mike dobrze znał swojego ojca, nawet jeśli nie miał go nigdy spotkać. A może właśnie dlatego... Chciała, by chłopiec wiedział, że jego tata był dobrym człowiekiem. Że kochał ich nad życie i dla nich gotów był na wszystko.
Pamięć o Michaelu, o jego miłości i poświęceniu była dla Sary jedynym pocieszeniem. Pielęgnowała ją w sobie jak największy skarb, co wieczór wspominając wszystkie cudowne chwile spędzone z ukochanym mężem. Dbała o każdy szczegół przerażona myślą, że może nadejść dzień, kiedy wspomnienia zaczną się zacierać. Niczego nie bała się tak, jak utraty przeszłości. Bardzo żałowała, że ma tak niewiele pamiątek po Michaelu. Kilka zdjęć, papierowa róża i film, którego nie była w sanie oglądać. Już prawie zapomniała, jak brzmiał jego głos…
- Moglibyśmy pójść bardzo wcześnie rano, żebyś zdążyła na samolot – zaproponował chłopiec, sprowadzając Sarę z powrotem na ziemię.
Przez moment trudno jej było znaleźć odpowiedź. W kocu nie dalej jak tydzień temu właśnie tak zrobiła. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu i milczała. Nie potrafiła go okłamywać, zupełnie tak jak kiedyś nie potrafiła okłamywać Michaela. Niestety czasem prawda była zbyt bolesna i musiała chronić przed nią synka, nawet jeśli czuła się z tym potem niezbyt dobrze.
- A może tym razem poszedłbyś z tatą? – odparła w końcu Sara, skrzętnie ukrywając łzy czające się w kącikach oczu.
- Miałbym odwiedzić tatę… z tatą? – zdziwił się chłopiec, unosząc brwi. – To nie będzie trochę dziwne?
Sara z trudem powstrzymała uśmiech. Mike był zdecydowanie zbyt dojrzały jak na swój wiek. Na wiele tematów mogła rozmawiać z nim niemal jak z dorosłym, ale bywały chwile takie jak ta, kiedy inteligencja chłopca zwyczajnie utrudniała jej życie. Wszystko musiała tłumaczyć mu tak długo, aż udzielone odpowiedzi wydadzą mu się zadowalające, a czasem po prostu trudno było takie znaleźć.
- Boisz się, że Scottowi będzie przykro? – zapytała, patrząc na synka uważnie.
- Że obu im będzie przykro – odparł Mike poważnie. – No wiesz… - dodał, zauważając, że Sara za nim nie nadąża. – Mój tata-tata jest moim prawdziwym tatą. Nie chcę, żeby myślał, że o nim zapomniałem, skoro mam tatę-Scotta. A tata-Scott nie jest moim prawdziwym tatą… I nie chcę, żeby myślał, że przez to kocham go mniej.
Szczery niepokój, z jakim to mówił, wywołał u Sary poczucie winy. Żołądek podszedł jej do gardła, powodując falę gwałtownych mdłości. Rozmowy o Michaelu zawsze były dla niej trudne. Nawet jeśli opowiadała o miłych sprawach, pięknych chwilach spędzonych z mężem; nawet jeśli sprawiało jej to przyjemność i robiło się ciepło na sercu, zawsze gdzieś w głębi pojawiała się tęsknota i żal. I bez względu na to, jak bardzo była szczęśliwa, mogąc opowiadać o Michaelu, była też zwyczajnie smutna. Tak bardzo pragnęła, by Mike poznał swojego biologicznego ojca…
- Myślę – zaczęła z namysłem, - że twój prawdziwy tata wie, że potrzebujesz taty tu na ziemi i na pewno się cieszy, ze go znalazłeś. A tata-Scott… - zawahała się przez moment – Tata-Scott jest bardzo mądrym człowiekiem i wie, że kochasz go bez względu na to, czy jest twoim prawdziwym tatą, czy nie.
Urwała na moment, dając chłopcu chwilę na przemyślenie odpowiedzi. Widziała, że nie jest do końca przekonany, a była to zbyt poważna sprawa, by zostawić ją niedokończoną. Nie mogła pozwolić, by Mike miał wyrzuty sumienia względem któregokolwiek ze swoich ojców. Zwłaszcza że do sytuacji, w której musiał się o to martwić, sama doprowadziła. Po chwili namysłu ponownie podjęła temat.
- To tak jak ze mną – kontynuowała. – Bardzo kocham twojego prawdziwego tatę i jestem pewna, że on o tym wie. Wiem też, że twój tata kochał mnie tak mocno, że nie chciałby, żebym była tu sama. Dlatego wierzę, że cieszy się, że jest ze mną Scott. To nie znaczy, że któregoś kocham mniej czy bardziej, po prostu… inaczej. Rozumiesz?
- Chyba tak – powiedział Mike, kiwając głową. – Myślisz, że tata… tata-tata to wszystko wie?
- Jestem pewna – odparła bez wahania. – Twój tata zawsze będzie częścią ciebie i częścią mnie, dlatego jestem pewna, że dobrze wie, co czujemy.
- To dobrze – stwierdził chłopiec z nagłym ożywieniem. – To w sumie prawie tak, jakby żył, prawda?
Sara przygryzła wargę, żeby nie wybuchnąć płaczem na oczach dziecka. Tak, było prawie tak, jakby Michael żył. Czasem Sara myślała o nim tak intensywnie, że niemal czuła jego obecność. Czuła jego dłonie na swoim ramionach i oddech na szyi. I nie było nic gorszego od uświadomienia sobie, że to tylko wyobraźnia. Czasem łatwiej było trzymać uczucia w ryzach.
Odpowiedziała dopiero po chwili, kiedy była już pewna, że nad sobą panuje.
- Prawda – powiedziała cicho, przytulając chłopca i całując czule jego kasztanową czuprynę.