- Co się dzieje? – zapytał
łagodnie Scott.
Sara odwróciła się przez ramię i
napotkała zaniepokojone spojrzenie męża. Zamyślona nawet nie zauważyła, kiedy
do niej podszedł. Dopiero teraz poczuła ciepły oddech na szyi i szerokie dłonie
oplatające ją ciasno w pasie. Przymknęła na moment oczy, starając się zapanować
nad falą gwałtownych mdłości. Kiedyś dotyk Scotta przywodził na myśl dom,
stabilizację i bezpieczeństwo. Nie był może mocno wyczekiwany, nie powodował
uderzeń gorąca ani drżenia nóg, ale z czasem stał się umiarkowanie przyjemny.
Teraz znów sprawiał ból, przypominając o poczuciu winy palącym boleśnie od
środka.
Długo trwało nim Sara nauczyła
się akceptować dotyk obcych rąk na swoim ciele. Kosztowało ją to mnóstwo pracy,
ale bardzo się starała. Chciała udowodnić i sobie, i Scottowi, że nadal jest
kobietą zdolną do miłości – może nie tej prawdziwej, emocjonalnej, ale
przynajmniej tej fizycznej. Dopiero po roku znajomości pozwoliła się pogłaskać,
potem przytulić, aż wreszcie wsuną dłoń pod bluzkę. Największy problem był z
pocałunkami. Było to dla Sary coś niesamowicie intymnego. Bez pocałunków nie
wyobrażała sobie zbliżenia. Były obowiązkowym elementem każdej gry wstępnej,
świadczyły o czułości, bliskości i zaangażowaniu, a Michael całował naprawdę
niesamowicie. Całował i dotykał… Dlatego tak trudno było przyzwyczaić się do
kogoś nowego. I nawet kiedy Sara już całkiem się przemogła, nadal o dotyku
Scotta mówiła „ten obcy”.
- Nic – odparła krótko.
Mokrą ręką odgarnęła włosy z
twarzy. Piana spłynęła jej po policzku, ale nie zwróciła na to uwagi. Myślami
była bardzo daleka. Wróciła do zmywania naczyń w nadziei, że Scott nie będzie
drążył tematu. Nigdy tego nie robił. Wiedział, że Sara ma naturę introwertyczki
i nie wymagał od niej odpowiedzi na większość pytań. Przywykł do świadomości,
że myśli i uczucia Sary należą tylko do niej. Akceptował taki stan rzeczy,
przynajmniej do tej pory. Sara nigdy nie zastanawiała się, z czego to właściwie
wynika. Prawdę mówiąc było jej wszystko jedno, czy Scott jest aż tak wyrozumiały,
czy po prostu tak mu wygodniej. Z Michaelem bardzo lubiła rozmawiać, nawet
jeśli zwierzenia bywały trudne i bolesne, bo zrozumienie w jego oczach
przynosiło ulgę. Ale on był tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę, bo Sara z
całą pewnością nie zamierzała odsłaniać się przed nikim innym. Dlatego brak
nachalności ze strony Scotta był jej bardzo na rękę.
Tym razem jednak sprawy
przybrały nieoczekiwany obrót. Spokojnym, ale stanowczym ruchem Scott zamknął wodę,
nie zważając na brudny talerz w dłoniach żony. Oparł się o blat kuchenny obok
niej i skrzyżował ręce na piersiach. Nie patrzył bezpośrednio na Sarę, nie
chcąc wywierać na niej presji. Bez większego zainteresowania obserwował muchę
spacerującą po stole. Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny,
nienatarczywy, ale stanowcza nuta wyraźnie sygnalizowała, że tym razem nie
zamierza odpuścić. Było to dla Sary coś zupełnie nowego i wcale nie była pewna,
czy jej się to podoba.
- Od wyjazdu Linka zamieniłaś
ze mną może trzy zdania – zauważył. – Z czego jedno brzmiało: „powieś pranie”.
Z Mikiem też prawie nie rozmawiasz. Jesteś zamyślona i nieobecna. Nie trzeba
być Sherlockiem Holmesem, żeby stwierdzić, że coś jest nie tak.
Sara sięgnęła po ścierkę, cały
czas czując na plecach spojrzenie męża. Wytarła powoli dłonie, nie patrząc na
Scotta. Wciąż bez pośpiechu odłożyła ścierkę na zlew, odwróciła się i oparła o
blat obok męża. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, która
zadowoliłaby ich oboje. Scott był akurat ostatnim człowiekiem, z którym
chciałaby rozmawiać o tym, co trapi ją w tym momencie. Niby był jej mężem, teoretycznie
najbliższą osobą zaraz po Miku. Miała nadzieję, że gdyby szczerze przedstawiła
mu całą sytuację, zdołałby ją zrozumieć, ale były to tylko pobożne życzenia
mogące nie mieć z rzeczywistością wiele wspólnego. W dodatku nie mogły zmienić
faktu, że Sara zwyczajnie nie miała ochoty zwierzać się Scottowi. Wszystko, co
dotyczyło jej przeszłości, co dotyczyło Michaela, było po prostu zbyt intymne,
zbyt cenne, by dzielić się tym z byle kim. Te wspomnienia, myśli, a nawet
głupie fantazje pozwalały jej nie zwariować. Dzięki nim żyła, funkcjonowała
normalnie, wychowywała synka w duchu miłości do zmarłego ojca. To dla niego,
dla Mika zachowywała te wspomnienia, on jeden miał do nich prawo. Pielęgnowała
je i chroniła ze strachu, że kiedyś może ich zabraknąć.
Omiotła spojrzeniem kuchnię,
próbując zyskać na czasie. Lubiła to miejsce. Przestronne i jasne pomieszczenie
było dokładnym odzwierciedleniem jej marzeń. Oczywiście o ile w jej życiu można
było jeszcze mówić o marzeniach. Wszystko w tym domu stworzyła od zera. Link i
Alex pomagali jej malować ściany i ustawiać meble, a Sucre sam wymienił cały
dach. Sara była w dziewiątym miesiącu ciąży, kiedy zrywała stare gumoleum w
łazience. Włożyła w to miejsce mnóstwo serca i pracy. Za wszelką cenę chciała
poczuć się tu jak w domu i prawie jej się udało. W tej kuchni miała samotnie
jadać śniadania; w łazience już nigdy nie miała doświadczyć chwili zapomnienia;
w sypialni nie miała już nigdy zasnąć u boku Michaela. Z całej siły starała się
uwierzyć, że może jeszcze kiedyś być tu szczęśliwa. Że to miejsce może być jej
azylem. Bardzo go potrzebowała, zwłaszcza wtedy.
- Coś się stało? – spróbował
ponownie Scott.
Nie spuszczał z żony czujnego
spojrzenia, ale Sara wciąż na niego nie patrzyła. Jego spojrzenie stawało się
coraz bardziej natarczywe. I nie było ani przyjemne, ani komfortowe. Sara czuła
się dziwnie obnażona, a naprawdę nie lubiła obnażać się przed Scottem – w
każdym możliwym sensie. Na całym świecie była tylko jedna osoba, której mogłaby
się zwierzyć, której mogłaby powiedzieć o irracjonalnym strachu trawiącym ją od
kilku dni. Tylko ona mogłaby ją zrozumieć i uspokoić. Niestety nie żyła i nigdy
już nie miała Sary wysłuchać. Nie żyła… albo przynajmniej była bardzo daleko
stąd.
- Chodzi o Michaela? – zapytał
w końcu Scott.
Pomysł był irracjonalny i Scott
naprawdę zdawał sobie z tego sprawę. W dodatku wiedział doskonale, że zmarły
tragicznie pierwszy mąż Sary jest tematem, którego w tym domu nie należy
poruszać. A przynajmniej on nie ma prawa tego robić. Sara wytłumaczyła mu to
swego czasu aż nazbyt wyraźnie. Do tej pory pamiętał iskrę w jej spojrzeniu,
kiedy nieopatrznie wypowiedział imię Michaela. Wyglądała, jakby chciała go
rozszarpać.
A jednak, choć Scofield nie żył
od siedmiu lat, choć nie było najmniejszego powodu, by podejrzewać, że to jego
dotyczyła sobotnia rozmowa Sary i Lincolna, Scott w głębi duszy czuł, że ma
rację. Tylko z powodu Michaela jego żona mogła przepłakać cztery noce z rzędu.
Wciąż miał na nią olbrzymi wpływ, nawet siedem lat po śmierci i było to
naprawdę przerażające. Naprawdę trudno było się nie zdenerwować, ale Scott
dobrze wiedział, że obnoszenie się z zazdrością niczego nie zmieni. Sara nie
mówiła tego co prawda wprost, ale dawała mu jasno do zrozumienia, że wciąż
należy do Michaela. Miał do niej większe prawo niż Scott, choć od wielu lat nie
żył. Dyskutowanie z tym było pozbawione sensu, bo Sara prędzej rozwiodłaby się
ze Scottem, niż przyznała, że kocha go bardziej niż Michaela.
- Jeśli coś się dzieje, mam
prawo wiedzieć – powiedział Scott i tym razem w jego głosie wyraźnie zabrzmiała
stanowczość. Bez względu na to, jak bardzo był to dla Sary delikatny temat, nie
mógł odpuścić. Był częścią rodziny i powinien wiedzieć, co się dzieje. Martwił
się. – Chodzi o moją żonę i mojego syna.
Mocne słowa sprawiły, że Sara w
końcu spojrzała na męża. Mimowolnie pomyślała o Miku. Scott chciał wzbudzić w
niej poczucie winy i nakłonić do mówienia, ale dla Sary coś innego w jego
wypowiedzi było bardziej istotne. Od roku jej syn mówił do Scotta „tato”.
Wiedział, że jego biologiczny ojciec nie żyje, Sara zadbała o to. Dużo z
synkiem rozmawiała, opowiadała o Michaelu przy każdej okazji i osiągnęła to, na
czym zależało jej najbardziej: Mike kochał swojego prawdziwego tatę i wiedział,
że tata kocha jego. Niestety na pewne rzeczy nie miała wpływu, a nawet gdyby
miała, i tak nie wiedziałaby, co zrobić. Kochała Michaela i Mike go kochał, ale
Scott… Scott był teraz dla jej synka tatą. Naprawdę dobrym, czułym, kochającym
i… przede wszystkim obecnym. Było to dla Sary potwornie bolesne i długo nie
mogła się z tym pogodzić. Kiedy po raz pierwszy usłyszała „tato” z ust synka, z
trudem powstrzymała łzy. Przez kilka kolejnych dni nie odzywała się do Scotta,
aż w końcu zawstydził ją, pytając o to wprost. Domyślił się. Nie przyznałaby
się do tego nawet na torturach, ale dla niej w pewnym sensie był to symboliczny
znak, że Scott na dobre zajął miejsce Michaela. Ta myśl była tak potwornie
bolesna, że Sara odsuwała ją od siebie tak długo, jak tylko mogła. W końcu
jednak przyszedł takim moment, że nie dało się dłużej zaprzeczać faktom.
Chciała czy nie, musiała przyznać, że Scott kocha chłopca jak własnego syna. Przez
to czuła jeszcze większe wyrzuty sumienia względem Michaela, zarówno wtedy, jak
i teraz.
- Tak – odparła w końcu Sara,
spuszczając wzrok na kuchenną podłogę, - chodzi o Michaela.
Niemal słyszała burzę, jaką jej słowa wywołały
w umyśle Scotta. Milczała, czekając na odpowiedź, ale mężczyzna najwyraźniej
nie zamierzał się odezwać. Sara objęła się mocno ramionami i spojrzała na niego
ponownie. Napotkała oczy męża, tak samo spokojne i ciepłe jak zawsze, utkwione
w jej własnych. Strach ścisnął boleśnie jej serce. Nie dość, że sytuacja i tak
była dla niej potwornie trudna, to też jeszcze miała wyrzuty sumienia z powodu
Scotta.
- Być może… - zaczęła z
wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – Możliwe, że… Link uważa, że istnieje
szansa… że Michael żyje.
Scott westchnął ciężko.
Odwrócił się w końcu od żony, pogrążając się w ponurych myślach. Teraz oboje
stali nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni. Sara nie miała odwagi
się odezwać. Wiedziała, że ta informacja, choć niepewna, zburzy ich spokojne,
szczęśliwe życie. Jej już zburzyła, ale ona wiele nie traciła. Myśli o Michaelu
i tak wciąż zaprzątały jej umysł, i tak nie miała szansy zapomnieć. Zresztą,
dla niej ta rewolucja była przy okazji promykiem irracjonalnej nadziei za którą
tak bardzo tęskniła. Ona była nie tylko kompletnie rozbita, ale też odrobinkę,
nieśmiało szczęśliwa. Co innego Scott… Dla niego była to zmiana o sto
osiemdziesiąt stopni. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się ze strachem,
aż w końcu również złością. Ewentualny powrót Michaela oznaczał prawdziwą
rewolucję w jego życiu. Rozsądek podpowiadał, że nie powinien czuć się
zagrożony. Był z Sarą znacznie dłużej niż Michael, zapewnił jej bezpieczeństwo
i stabilizację, wychowywali razem syna i mieli mnóstwo wspólnych wspomnień. Był
lepszym kandydatem na męża i ojca i tak naprawdę nawet jeśli Michael faktycznie
żyje, nie powinno ich to wiele obchodzić. Wszystkie te logiczne argumenty
naprawdę do Scotta trafiały, ale ani trochę nie uspokajały. W głębi duszy czuł,
że w tym przypadku rozsądek nie będzie znaczył dla Sary zbyt wiele. Cały czas
trzymała go na dystans. Było miło, ale tylko na jej zasadach. I tu już nawet
nie chodziło i rozmowy ale o każdy aspekt ich małżeńskiego życia. Seks? Był
dobry, ale Scott miał wrażenie, że w czasie zbliżenia Sara wcale nie myśli o
nim. Zamykała oczy albo odwracała się, a najchętniej w ogóle uprawiała seks w
pozycji od tyłu. Zupełnie jakby nie chciała na niego patrzeć. Jakby udawała, że
go tam nie ma. Na codzie w zasadzie nie widział w tym problemu, ale teraz
trudno było o tym nie pamiętać.
- Nie widziałaś ciała? –
zapytał w końcu.
Niczym niezmącony spokój w jego
głosie ugodził Sarę prosto w serce. Jak mogła krzywdzić człowieka, któremu tyle
zawdzięcza? Który pokochał ją taką, jaka była – skrzywdzoną i poranioną. Który
zawsze był dla niej cierpliwi i wyrozumiały. Który sprawił, że jej złamane
serce znowu zaczęło bić. Nie był ideałem, ale ona przecież też nie była.
Obwiniała go, bo tak bardzo różnił się od Michaela. Nie był jej drugą połówką,
nie kochała go, ale czy mogła go za to winić? Wiedziała, że to okropnie
niesprawiedliwe, jednak nic nie mogła na to poradzić. To było od niej po prostu
silniejsze, a Scott jeszcze pogarszał sprawę, zadając pytania, od których
robiło jej się słabo. Czy widziała ciało? Nie chciała nawet o tym myśleć.
Wyobrażenie ukochanej twarzy pozbawionej życia, silnych rąk leżących
bezwładnie, torsu, do którego tak lubiła się przytulać, a który już nigdy nie
miał unosić się w rytm oddechu doprowadzało ją do obłędu.
- Nie – odparła głosem
całkowicie pozbawionym emocji. – Poraził go prąd, ciało było…
Zawahała się przez chwilę,
wspominając tę straszliwą noc sprzed siedmiu lat, kiedy Alex próbował jej
wytłumaczyć, dlaczego nie może zobaczyć Michaela. Była całkowicie głucha na
jego argumenty. Miała gdzieś, że widok spalonego ciała męża będzie ją nawiedzać
w koszmarach do końca życia. Chciała zobaczyć go jeszcze choć przez chwilę,
przytulić po raz ostatni. Potrzebowała tego bardziej niż powietrza. Atak paniki
utrudniał jej oddychanie. Próbowała rozmawiać z Alexem spokojnie i rzeczowo,
ale trzęsła się tak, że nie mogła mówić. Prawie nie słyszała jego spokojnych
argumentów. Wiedziała tylko, że nie pozwala jej pożegnać się z mężem i nie
mogła tego znieść. Zaczęła się z nim szarpać, uderzyła go nawet, ale Alex był
nieugięty. Pozwolił jej się na sobie wyładować, a potem ze stoickim spokojem
wyprowadził ją na zewnątrz. Był dla niej wsparciem, o jakim nie mogła nawet
marzyć.
Chrząknęła, usiłując się
uspokoić. Nerwowym ruchem odgarnęła włosy za uszy. Nie bardzo chciała wdawać
się w szczegóły. Wiedziała, że Scott nie pyta z ciekawości, ale i tak było to
zbyt intymne. I zdecydowanie zbyt bolesne.
- Alex mi nie pozwolił – dokończyła
krótko.
- Jeśli Michael jakimś cudem żyje,
gdzie teraz jest? – zapytał Scott rzeczowym tonem. – Gdzie był przez siedem
ostatnich lat?
Zdawał sobie sprawę, że dla
Sary to najbardziej delikatny i emocjonalny temat z możliwych. Choć przez
cztery lata znajomości ani razu nie rozmawiała z nim szczerze o swoim
tragicznie zmarłym mężu – a może właśnie dlatego, - Scott wiedział, że nigdy do
końca nie pogodziła się ze stratą. Żyła normalnie, wychowywała syna, pracowała,
dbała o dom. Była zwyczajną, radosną, pełną życia kobietą – na pierwszy rzut
oka, jednak w środku, tam gdzie przeciętni śmiertelnicy nie mieli dostępu, była
jednym wielkim bólem. Czasem miała wrażenie, że nie zostało jej już nic innego.
Zdarzały jej się napady złego nastroju, które dość trudno było logicznie
wyjaśnić, a czasem, kiedy Scott poruszył niewygodny temat – niekoniecznie
bezpośrednio związany z Michaelem – jej reakcje były nie do przewidzenia.
- Link dostał zdjęcie –
powiedziała Sara, wracając myślami do niewyraźnej, czarnobiałej fotografii
przedstawiającej mężczyznę stojącego przy oknie. – Zdjęcie kogoś… kogoś
podobnego do Michaela. Ten ktoś od trzech lat przebywa w więzieniu w Maroku.
Scott pokiwał w milczeniu
głową. Teraz liczyły się fakty. Jego analityczny umysł pracował teraz na
najwyższych obrotach. Przeżycie porażenia prądem o tak wysokim napięciu
graniczyło z cudem. Trudno było to wyjaśnić, a jeszcze trudniej fakt, że od
tego wydarzenia minęło siedem lat, a Sara nie miała o Michaelu żadnych
informacji. Nawet jeśli przeżył, najwyraźniej zostawił i ją, i Mika i tej
właśnie wersji Scott zamierzał się trzymać, nawet jeśli była dla Sary jeszcze
bardziej bolesna niż ta, w którą wierzyła przez ostatnich siedem lat.
- Uważasz, że to prawda? –
zapytał, lustrując żonę czujnym spojrzeniem.
- Był chory – odparła Sara,
kręcąc głową. Scott zauważył, że mówiąc to zacisnęła mocniej palce na
przedramionach. – Był terminalnie chory, umierał. To co stało się w więzieniu
tylko przyspieszyło ten proces.
- Więc dlaczego tak bardzo to
przeżywasz? – spytał rozsądnie Scott.
Odpowiedź na to pytanie nie
była ani łatwa, ani przyjemna, a Sara nie była nawet pewna, czy chce jej
udzielić. Spuściła wzrok na swoje stopy i przez moment słuchała łomotania
własnego serca. Powiedziała prawdę. Zdawała sobie sprawę ze wszystkich
racjonalnych argumentów świadczących o tym, że śmierć Michaela nie była fikcją,
jednak odkąd Link pokazał jej zdjęcie, odkąd powiedział, że istnieje szansa,
uczepiła się jej kurczowo i, mimo bólu, nie chciała puścić. Pragnęła tego
bardziej niż czegokolwiek w życiu i choć rozsądek podpowiadał jej, że powinna
odpuścić, nie była w stanie. Nie mogła przestać myśleć o ciepłych, bezpiecznych,
kojących ramionach Michaela, których brakowało jej jak powietrza. Jeśli
istniała jakakolwiek szansa, choćby najmniejsza i najbardziej nieprawdopodobna,
że ponownie zobaczy ukochane oczy i zasmakuje tych cudownych warg, Sara po
prostu musiała spróbować.
- Tak czy inaczej powinnaś to
sprawdzić – powiedział Scott, wybawiając żonę od konieczności odpowiedzi. – Nie
zaznasz spokoju, dopóki nie będziesz miała pewności.
Może i było w tym stwierdzeniu
sporo racji, ale Sara nadal miała mnóstwo wątpliwości. Oczywiście bardzo tego
chciała, ale wiedziała, że po raz drugi śmierci Michaela nie przeżyje. Jeśli dopuści
do siebie nadzieję, a potem przerażająca prawda spadnie na nią z całą mocą, nie
da rady się pozbierać. Nie mogła ryzykować, miała przecież syna, który jej
potrzebował. Dlatego tak bardzo bała się uwierzyć Lincolnowi. Bała się uwierzyć
w szczęśliwe zakończenie.
- Jaki jest plan? – zapytał
Scott, wyrywając Sarę z zamyślenia.
Od rozmowy z Linkiem minęły
cztery dni. Scott nie był może jego fanem, ale znał go wystarczająco dobrze, by
wiedzieć, że nie siedział przez ten czas z założonymi rękami. Na pewno poczynił
już pierwsze kroki, by odnaleźć brata i cokolwiek to było, Scott wolał być na
bieżąco. Sprawa bezpośrednio dotyczyła jego ,żony, a wiedział, że w tej kwestii
nie może polegać na jej rozsądku. Najbezpieczniej było trzymać rękę na pulsie.
- Link szuka kontaktów w Maroku
– odparła Sara, szurając stopą o kafelki. – Niełatwo się tam dostać.
- Rozumiem – powiedział Scott,
kiwając głową. – Chcę wziąć w tym udział – dodał po chwili namysłu. – Jeśli
będę mógł się do czegoś przydać, po prostu powiedz.
Sara podniosła wzrok.
Zaskoczenie na jej twarzy mieszało się z poczuciem winy. Jak mógł być tak
wyrozumiały? Jak mógł chcieć jej pomóc po tym, co usłyszał? Spodziewała się
awantury, wyrzutów albo przynajmniej pełnego pretensji milczenia. Na pewno nie
oferty pomocy. Teraz czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Niełatwo było
krzywdzić kogoś, kto poddaje się temu w milczeniu.
Drgnęła, kiedy Scott westchnął.
Uśmiechnął się do niej łagodnie, jakby chciał zapewnić, że wszystko jest w porządku.
Trudno było w to uwierzyć, zwłaszcza że Sara wiedziała, jak bardzo jest o
Michaela zazdrosny. Czyżby udawał? Jeśli tak, był naprawdę dobrym aktorem.
- Znasz mnie, Saro – stwierdził
Scott z ledwie wyczuwalną czułością w głosie. – Jestem racjonalistą. Nigdy się
nie oszukiwałem, nie miałem nadziei, że będziesz mnie kochać tak jak jego.
Wiedziałem, że swoją wielką miłość już przeżyłaś. Zawsze było dla mnie jasne,
że choć nie żyje, jest ci o wiele bliższy niż ja. Że bardziej jesteś z nim, niż
ze mną.
Scott uśmiechał się z typową
dla siebie łagodnością, widząc, jak Sara walczy ze łzami. Wiedział, że jego
żona jest najzwyczajniej w świecie dobrym człowiekiem i nie chce go ranić, a cała
sytuacja była dla niej równie trudna co dla niego, jeśli nie bardziej. Nie mógł
jej karać za coś, na co nie miała wpływu, jednak jego stoickie podejście nie
było spowodowane ani współczuciem, ani wyrozumiałością, a zwykłą logiką.
Wiedział, że jeśli zacznie z Sarą walczyć, nie uzyska nic prócz jej złości.
Okazując wyrozumiałość, zyskiwał dodatkowe punktu, a przy okazji wpędzał żonę w
poczucie winy. Jeśli faktycznie miała odnaleźć Michaela, taka taktyka mogła
okazać się opłacalna.
- Przepraszam, Scott –
powiedziała w końcu, kręcąc głową. – Naprawdę przepraszam. Nie powinnam za
ciebie wychodzić, zasługujesz…
- Tylko nie mów, że zasługuję
na coś lepszego – przerwał jej mężczyzna rozbawiony. – Ja nie jestem miłością
twojego życia, ale to nie znaczy, że ty nie jesteś miłością mojego. Jesteś moim
Scofieldem – powiedział, śmiejąc się. – Dlatego mam nadzieję, że to wszystko
prawda i uda wam się odnaleźć Michaela. Wolę myśl, że jesteś szczęśliwa, nawet
daleko ode mnie, niż patrzenie jak cierpisz tuż obok.
Zobaczył, że pojedyncza łza
popłynęła po policzku Sary. Z trudem już panowała nad sobą, wzruszona do granic
możliwości. Przygryzła wargę, powstrzymując łkanie. Nie chciała całkiem się
rozkleić, nie lubiła używać tak żałosnych argumentów. Rozmowa przebiegła dużo
spokojniej i sensowniej niż się spodziewała, ale nie była pewna, czy jej
ulżyło. Scott był naprawdę cudownym człowiekiem. Miała szczęście, że trafiła na
kogoś takiego akurat w najtrudniejszym momencie swojego życia. I tak było jej
bardzo ciężko, i tak tęskniła za Michaelem, ale była spokojna, wiedząc, że Mike
ma pełną rodzinę. Jej Scott nie był aż tak potrzebny, ale Mikowi owszem.
Sara przełknęła z trudem ślinę
i spojrzała na męża. Uśmiechał się nieznacznie, jakby chciał jej dodać otuchy.
Zrobił krok w jej stronę, a Sara z trudem powstrzymała odruch, by się cofnąć.
Nie chciała być niemiła. Scott otarł kciukiem pojedynczą łzę spływającą jej po brodzie,
a potem uniósł brwi.
- Nie płacz – nakazał
spokojnie. – Musisz wziąć się w garść, jeśli chcesz go znaleźć.
- Tato! – rozległ się dziecięcy
okrzyk dochodzący z góry. – Skończyłem!
Sara odwróciła się
błyskawicznie, jakby się bała, że Mike wtargnie nagle do kuchni. Tato,
pomyślała z bólem. Scott był teraz jego tatą. Wytarła twarz wierzchem dłoni i
pociągnęła nosem. Scott miał rację, zdecydowanie musiała wziąć się w garść. Dla
siebie, dla Mika i przede wszystkim dla Michaela. Jeśli naprawdę żył, potrzebował
teraz jej siły. Była mu coś winna.
- Już idę! – odkrzyknął Scott.
Poklepał Sarę po ramieniu i ruszył
w stronę schodów, żeby pomóc Mikowi z malowaniem modelu samolotu, który
składali razem od kilku dni. W drzwiach przystanął na moment, jakby o czymś sobie
przypomniał. Zawahał się przez moment, a potem podniósł wzrok. Sara odwróciła
się, a kiedy zauważyła, że Scott jej się przygląda, spojrzała na niego pytająco.
- Saro – powiedział zamyślony,
- skoro to Alex nie pozwolił ci zobaczyć ciała, może wiedział, że nie ma czego
oglądać?
I nie czekając na odpowiedź,
zniknął za drzwiami.