niedziela, 22 października 2017

Seven years ago... rozdział 2

*** Sześć dni wcześniej ***


Słońce dopiero wschodziło nad Panamą, a już było ciepło. Sara łatwo marzła, więc na sukienkę narzuciła bluzę dżinsową, ale w zasadzie nie było to konieczne. Pogoda zapowiadała się fantastycznie. Zresztą, w Panamie nie było to nic dziwnego.
O tej porze miasto jeszcze spało. Na ulicach nie było żywej duszy. W każdy inny dzień Sara także z pewnością by spała, ale dziś nie mogła. Nie potrzebowała nawet budzika, by wstać, bo prawdę mówiąc, nie zmrużyła tej nocy oka.
Zaparkowała obok cmentarza i wysiadła z samochodu. Ciarki przeszły jej po plecach. Otuliła się szczelniej bluzą, choć naprawdę było ciepło. To był jedyny dzień w roku, kiedy nie lubiła przychodzić na cmentarz. W tym dniu odwiedziny u Michaela były wyjątkowo bolesne. Miała nadzieję, że z roku na rok będzie jej lżej, zwłaszcza po ślubie ze Scottem, ale to niestety wcale tak nie działało. W tym roku jedenasty kwietnia był dla Sary równie bolesny jak każdy poprzedni.
Za kilka godzin na cmentarzu mieli pojawić się Alex, Sucre i Link z Mikiem. Spotykali się tu wszyscy co roku, by uczcić pamięć człowieka, który odmienił ich życie. W tym roku Sara po raz pierwszy miała w tym nie uczestniczyć. Scott miał ważne spotkanie w Los Angeles, a ona obiecała z nim lecieć. Zgodziła się, zanim poznała termin, a kiedy tydzień temu Scott przyznał, że mają lecieć właśnie jedenastego, dostała szału. Strasznie si pokłócili, bo Sara uważała, że Scott zrobił to specjalnie, a on nie mógł zrozumieć, dlaczego ma to dla niej aż takie znaczenie. Zarzucił jej, że nie zachowuje się jak jego żona, a potem zasugerował, że skoro ren związek jest dla niej tak bardzo nie na rękę,, może powinni się zastanowić, czy w ogóle ma sens. Sara była zbyt rozgoryczona, by trafiły do niej jakiekolwiek argumenty, ale kiedy się uspokoiła i przemyślała sprawę, doszła do wniosku, że powinna odpuścić. Mike i tak zostawał z Linkiem, więc mogli pójść na cmentarz razem, a ostatecznie to było dla niej najważniejsze. Nie chciała, by chłopiec w natłoku spraw zapomniał o ojcu, wiec jego wizyta na cmentarzu w rocznicę śmierci była dla Sary ważniejsza niż jej własna. Ona nie miała szans zapomnieć, choćby bardzo chciała.
Nie powiedziała Scottowi, że mimo wszystko wybiera się na cmentarz. Samolot mieli o dziesiątej, a musieli jeszcze odwieźć Mika, więc nie mieli za wiele czasu. Wymknęła się z domu, kiedy wszyscy jeszcze spali. Nie chciała słuchać pytań i wyrzutów, znosić oceniających spojrzeń, a po prostu musiała spędzić tego dnia choć trochę czasu z Michaelem. To było dla niej bardzo ważne.
Na cmentarzu bywała tak często, że nogi same odnajdywały drogę. Dotarła przed właściwy nagrobek i uśmiechnęła się mimowolnie, jakby chciała się przywitać. Podeszła i niemal odruchowo strząsnęła z tablicy samotny liść. Pogładziła granit z czułością, jakby wierzyła, że dotyka skóry męża, a potem powoli przyklękła. Przychodzenie tu z Mikiem było już rytuałem i naprawdę do lubiła, ale czasem musiała pobyć z mężem sam na sam. Ta chwila, kiedy wpatrywała się w wyryte na nagrobku litery i nie musiała niczym się martwić, należała tylko do niej. Myślała o Michaelu tak intensywnie, że niemal czuła jego obecność. Było to równie cudowne, co bolesne.
„Michael J. Scofield
Mąż, Ojciec, Brat, Wujek, Przyjaciel”
Sara wpatrywała się w słowo „mąż” jak zahipnotyzowana. Zostało wygrawerowane jako pierwsze, tyko czy faktycznie bycie mężem było dla Michaela najważniejsze? Miała co do tego spore wątpliwości, ale starała się nie myśleć w ten sposób. Jej miłość do Michaela była tak silna, nawet teraz, że momentami czuła się zniewolona i… upokorzona. Nie mogła ruszyć dale, choć minęło już tyle lat. Wciąż tu przychodziła, jakby dbanie o to miejsce – zarówno fizyczne, jak i emocjonalne – było silniejsze od niej. Ona kochała Michael najbardziej na świecie, nawet teraz, ale czy on czuł to samo? Starała się myśleć, że tak i nigdy nie poddawać tego w wątpliwość, choć nie było już jedynej osoby, która mogła to potwierdzić lub zaprzeczyć.
„Mąż”. Ne ona za to odpowiadała. Nie była w stanie zająć się pogrzebem. Trzymała się nawet nieźle przez całą drogę do Panamy, ale potem, kiedy zobaczyła trumnę, coś w niej pękło. Nie myślała trzeźwo. Alex zajął się wszystkim, zorganizował pogrzeb. To on umieścił słowo „mąż” na pierwszym miejscu. A przecież Michael był jej mężem zaledwie kilka tygodni. Czy naprawdę było to aż takie ważne?
Potrząsnęła gwałtownie głową i ponownie dotknęła chłodnego kamienia. Łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu. Siedem lat temu Michael jeszcze żył, a ona pełna nadziei czekała w więzieniu na nadejście wieczoru. Miała być wolna i mieli być znowu razem. Gdyby tylko wiedziała… Westchnęła ciężko.
- Nie powinieneś tego robić – mruknęła cicho.
Głos uwiązł jej w gardle. Spuściła wzrok i przez moment wpatrywała się w swoje dłonie zaciśnięte na kolanach. Wszystko w niej dygotało. Z najwyższym trudem powstrzymywała się od wybuchu. Odrzuciła włosy do tyłu i zaczerpnęła powietrza.
- Bardzo za tobą tęsknię – wyznała łamiącym się głosem. – Nie powinieneś tu leżeć.
Łzy popłynęły jej strumieniami po policzkach, ale uśmiechała się. Przywoływane wspomnienia były tak piękne, że po prostu nie mogła im się oprzeć. Pochyliła się i oparła dłonie na trawie. Kilka metrów pod ziemią spoczywały szczątki jej męża. Rzadko miała okazję być tak blisko niego.
- Alex mówi, że jak cię zna, to nie opuszczasz mnie na krok - powiedziała, śmiejąc się. – Mam nadzieję, że naprawdę tak jest.
Zdała sobie sprawę, że to, jak teraz wygląda jej życie, niekoniecznie musiałoby się Michaelowi spodobać i jej uśmiech odrobinę przygasł. Przez moment skubała trawę zamyślona, a potem ponownie podniosła wzrok.
- Nie przyjdę dzisiaj – wyznała, na wpół zawstydzona, na wpół zasmucona. – Przepraszam… Ale będzie Mike, Link i chłopak. A ja… ja przyszłam teraz – zakończyła kulawo.
Podświadomie czuła, że jej nieobecność jest czymś więcej niż tylko ważną sprawą w Los Angeles. Rezygnowała z tradycyjnego już, corocznego spotkania na rzecz czegoś, co nie miało dla niej żadnego znaczenia. Robiła to dla Scotta. Choć trudno było to przyznać, taka decyzja oznaczała, że coś się w jej życiu zmieniło, że zrobiła jakiś progres. Czekała na to i ona, i wszyscy jej przyjaciele, ale tak naprawdę ani trochę tego nie chciała.
- To nie znaczy, że zapominam – powiedziała. Jej oczy napełniły się łzami i z trudem mówiła dalej. – Ja po prostu… muszę żyć dalej, Michael. Sam mnie do tego zmusiłeś, więc teraz… teraz musisz to zrozumieć.
Zawahała się przez moment. Nie to chciała Michaelowi powiedzieć, nie z tym przyszła. Było coś ważniejszego, od czego powinna była zacząć.
- Bardzo cię kocham, Michael – wyznała, uśmiechając się przez łzy. – Nadal bardzo cię kocham i sama nie wiem, jak udało mi się przetrwać bez ciebie tyle lat...
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej dźwięk telefonu. Otarła gwałtownie łzy i pociągnęła nosem. Telefon dzwonił i wibrował, a ona trzęsącymi się rękami nie mogła wyjąć go z kieszeni. Kiedy w końcu spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła imię Scotta, omal całkiem się nie posypała. Wolną ręką zasłoniła oczy, próbując zapanować nad łzami i odebrała.
- Gdzie jesteś? – zaatakował ją natarczywy glos Scotta.
- Na cmentarzu – odparła Sara nieswoim głosem.
Nie było sensu kłamać, Scott i tak by się zorientował. Zresztą, czuła, że zaprzeczając, w jakiś sposób obraziłaby pamięć Michaela. Powiedziała więc prawdę, choć wiedziała, że Scottowi się to nie spodoba.
- Przecież ustaliliśmy, że nie pójdziesz – powiedział Scott z wyraźną irytacją.
Zniecierpliwienie w jego głosie zadziałało na Sarę jak płachta na byka. Zacisnęła zęby, powstrzymując wszystkie złośliwości cisnące się na usta. Wiedziała, że Scott jest zazdrosny i naprawdę zdawała sobie sprawę, że dała mu powody, ale niewiele ją to obchodziło. Nie zamierzała łechtać jego ego.
- Ustaliliśmy, że pojadę z tobą do Los Angeles, a nie, że nie pójdę na cmentarz – sprostowała najspokojniej jak umiała.
- Byłaś w sobotę – zaczął Scott z pretensją, - czy naprawdę znowu musisz…
- To nie twoja sprawa – odparła Sara, a je głos stał się nagle bardzo nieprzyjemny. – Nie próbuj mnie kontrolować.
Dobrze wiedziała, że ta odpowiedź bardzo się Scottowi nie spodoba. Miał dyktatorskie zapędy i niejednokrotnie próbował sobie Sarę podporządkować, ale na niej nie robiło to wielkiego wrażenia. Dopóki nie robił tego zbyt nachalnie i nie wkraczał w kwestie związane z Michaelem i Mikiem, Sara udawała, że akceptuje jego dominację. Nigdy jednak nie pozwalała mu się posunąć zbyt daleko i w sprawach naprawdę ważnych to ona miała decydujący głos.
- Zdążysz na samolot? – zapytał Scott.
Wyraźnie spuścił z tonu. Zdał sobie sprawę, że jeśli powie choć o jedno słowo za dużo, Sara po prostu zrezygnuje z wyjazdu, a na to nie mógł pozwolić. Przeżuł więc przekleństwa, puścił kilka niemych obelg pod adresem nieżyjącego rywala i przeszedł do defensywy.
- Wrócę za pół godziny – powiedziała krótko Sara..
Rozłączyła się, nim Scott zdążył zapytać o coś jeszcze. Miała mało czasu i nie zamierzała go tracić na bezwartościowe utarczki. Chciała spędzić jeszcze kilka minut z ukochanym mężem.

sobota, 14 października 2017

Seven years ago... rozdział 1

- Co się dzieje? – zapytał łagodnie Scott.
Sara odwróciła się przez ramię i napotkała zaniepokojone spojrzenie męża. Zamyślona nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Dopiero teraz poczuła ciepły oddech na szyi i szerokie dłonie oplatające ją ciasno w pasie. Przymknęła na moment oczy, starając się zapanować nad falą gwałtownych mdłości. Kiedyś dotyk Scotta przywodził na myśl dom, stabilizację i bezpieczeństwo. Nie był może mocno wyczekiwany, nie powodował uderzeń gorąca ani drżenia nóg, ale z czasem stał się umiarkowanie przyjemny. Teraz znów sprawiał ból, przypominając o poczuciu winy palącym boleśnie od środka.
Długo trwało nim Sara nauczyła się akceptować dotyk obcych rąk na swoim ciele. Kosztowało ją to mnóstwo pracy, ale bardzo się starała. Chciała udowodnić i sobie, i Scottowi, że nadal jest kobietą zdolną do miłości – może nie tej prawdziwej, emocjonalnej, ale przynajmniej tej fizycznej. Dopiero po roku znajomości pozwoliła się pogłaskać, potem przytulić, aż wreszcie wsuną dłoń pod bluzkę. Największy problem był z pocałunkami. Było to dla Sary coś niesamowicie intymnego. Bez pocałunków nie wyobrażała sobie zbliżenia. Były obowiązkowym elementem każdej gry wstępnej, świadczyły o czułości, bliskości i zaangażowaniu, a Michael całował naprawdę niesamowicie. Całował i dotykał… Dlatego tak trudno było przyzwyczaić się do kogoś nowego. I nawet kiedy Sara już całkiem się przemogła, nadal o dotyku Scotta mówiła „ten obcy”.
- Nic – odparła krótko.
Mokrą ręką odgarnęła włosy z twarzy. Piana spłynęła jej po policzku, ale nie zwróciła na to uwagi. Myślami była bardzo daleka. Wróciła do zmywania naczyń w nadziei, że Scott nie będzie drążył tematu. Nigdy tego nie robił. Wiedział, że Sara ma naturę introwertyczki i nie wymagał od niej odpowiedzi na większość pytań. Przywykł do świadomości, że myśli i uczucia Sary należą tylko do niej. Akceptował taki stan rzeczy, przynajmniej do tej pory. Sara nigdy nie zastanawiała się, z czego to właściwie wynika. Prawdę mówiąc było jej wszystko jedno, czy Scott jest aż tak wyrozumiały, czy po prostu tak mu wygodniej. Z Michaelem bardzo lubiła rozmawiać, nawet jeśli zwierzenia bywały trudne i bolesne, bo zrozumienie w jego oczach przynosiło ulgę. Ale on był tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę, bo Sara z całą pewnością nie zamierzała odsłaniać się przed nikim innym. Dlatego brak nachalności ze strony Scotta był jej bardzo na rękę.
Tym razem jednak sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Spokojnym, ale stanowczym ruchem Scott zamknął wodę, nie zważając na brudny talerz w dłoniach żony. Oparł się o blat kuchenny obok niej i skrzyżował ręce na piersiach. Nie patrzył bezpośrednio na Sarę, nie chcąc wywierać na niej presji. Bez większego zainteresowania obserwował muchę spacerującą po stole. Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny, nienatarczywy, ale stanowcza nuta wyraźnie sygnalizowała, że tym razem nie zamierza odpuścić. Było to dla Sary coś zupełnie nowego i wcale nie była pewna, czy jej się to podoba.
- Od wyjazdu Linka zamieniłaś ze mną może trzy zdania – zauważył. – Z czego jedno brzmiało: „powieś pranie”. Z Mikiem też prawie nie rozmawiasz. Jesteś zamyślona i nieobecna. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby stwierdzić, że coś jest nie tak.
Sara sięgnęła po ścierkę, cały czas czując na plecach spojrzenie męża. Wytarła powoli dłonie, nie patrząc na Scotta. Wciąż bez pośpiechu odłożyła ścierkę na zlew, odwróciła się i oparła o blat obok męża. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, która zadowoliłaby ich oboje. Scott był akurat ostatnim człowiekiem, z którym chciałaby rozmawiać o tym, co trapi ją w tym momencie. Niby był jej mężem, teoretycznie najbliższą osobą zaraz po Miku. Miała nadzieję, że gdyby szczerze przedstawiła mu całą sytuację, zdołałby ją zrozumieć, ale były to tylko pobożne życzenia mogące nie mieć z rzeczywistością wiele wspólnego. W dodatku nie mogły zmienić faktu, że Sara zwyczajnie nie miała ochoty zwierzać się Scottowi. Wszystko, co dotyczyło jej przeszłości, co dotyczyło Michaela, było po prostu zbyt intymne, zbyt cenne, by dzielić się tym z byle kim. Te wspomnienia, myśli, a nawet głupie fantazje pozwalały jej nie zwariować. Dzięki nim żyła, funkcjonowała normalnie, wychowywała synka w duchu miłości do zmarłego ojca. To dla niego, dla Mika zachowywała te wspomnienia, on jeden miał do nich prawo. Pielęgnowała je i chroniła ze strachu, że kiedyś może ich zabraknąć.
Omiotła spojrzeniem kuchnię, próbując zyskać na czasie. Lubiła to miejsce. Przestronne i jasne pomieszczenie było dokładnym odzwierciedleniem jej marzeń. Oczywiście o ile w jej życiu można było jeszcze mówić o marzeniach. Wszystko w tym domu stworzyła od zera. Link i Alex pomagali jej malować ściany i ustawiać meble, a Sucre sam wymienił cały dach. Sara była w dziewiątym miesiącu ciąży, kiedy zrywała stare gumoleum w łazience. Włożyła w to miejsce mnóstwo serca i pracy. Za wszelką cenę chciała poczuć się tu jak w domu i prawie jej się udało. W tej kuchni miała samotnie jadać śniadania; w łazience już nigdy nie miała doświadczyć chwili zapomnienia; w sypialni nie miała już nigdy zasnąć u boku Michaela. Z całej siły starała się uwierzyć, że może jeszcze kiedyś być tu szczęśliwa. Że to miejsce może być jej azylem. Bardzo go potrzebowała, zwłaszcza wtedy.
- Coś się stało? – spróbował ponownie Scott.
Nie spuszczał z żony czujnego spojrzenia, ale Sara wciąż na niego nie patrzyła. Jego spojrzenie stawało się coraz bardziej natarczywe. I nie było ani przyjemne, ani komfortowe. Sara czuła się dziwnie obnażona, a naprawdę nie lubiła obnażać się przed Scottem – w każdym możliwym sensie. Na całym świecie była tylko jedna osoba, której mogłaby się zwierzyć, której mogłaby powiedzieć o irracjonalnym strachu trawiącym ją od kilku dni. Tylko ona mogłaby ją zrozumieć i uspokoić. Niestety nie żyła i nigdy już nie miała Sary wysłuchać. Nie żyła… albo przynajmniej była bardzo daleko stąd.
- Chodzi o Michaela? – zapytał w końcu Scott.
Pomysł był irracjonalny i Scott naprawdę zdawał sobie z tego sprawę. W dodatku wiedział doskonale, że zmarły tragicznie pierwszy mąż Sary jest tematem, którego w tym domu nie należy poruszać. A przynajmniej on nie ma prawa tego robić. Sara wytłumaczyła mu to swego czasu aż nazbyt wyraźnie. Do tej pory pamiętał iskrę w jej spojrzeniu, kiedy nieopatrznie wypowiedział imię Michaela. Wyglądała, jakby chciała go rozszarpać.
A jednak, choć Scofield nie żył od siedmiu lat, choć nie było najmniejszego powodu, by podejrzewać, że to jego dotyczyła sobotnia rozmowa Sary i Lincolna, Scott w głębi duszy czuł, że ma rację. Tylko z powodu Michaela jego żona mogła przepłakać cztery noce z rzędu. Wciąż miał na nią olbrzymi wpływ, nawet siedem lat po śmierci i było to naprawdę przerażające. Naprawdę trudno było się nie zdenerwować, ale Scott dobrze wiedział, że obnoszenie się z zazdrością niczego nie zmieni. Sara nie mówiła tego co prawda wprost, ale dawała mu jasno do zrozumienia, że wciąż należy do Michaela. Miał do niej większe prawo niż Scott, choć od wielu lat nie żył. Dyskutowanie z tym było pozbawione sensu, bo Sara prędzej rozwiodłaby się ze Scottem, niż przyznała, że kocha go bardziej niż Michaela.
- Jeśli coś się dzieje, mam prawo wiedzieć – powiedział Scott i tym razem w jego głosie wyraźnie zabrzmiała stanowczość. Bez względu na to, jak bardzo był to dla Sary delikatny temat, nie mógł odpuścić. Był częścią rodziny i powinien wiedzieć, co się dzieje. Martwił się. – Chodzi o moją żonę i mojego syna.
Mocne słowa sprawiły, że Sara w końcu spojrzała na męża. Mimowolnie pomyślała o Miku. Scott chciał wzbudzić w niej poczucie winy i nakłonić do mówienia, ale dla Sary coś innego w jego wypowiedzi było bardziej istotne. Od roku jej syn mówił do Scotta „tato”. Wiedział, że jego biologiczny ojciec nie żyje, Sara zadbała o to. Dużo z synkiem rozmawiała, opowiadała o Michaelu przy każdej okazji i osiągnęła to, na czym zależało jej najbardziej: Mike kochał swojego prawdziwego tatę i wiedział, że tata kocha jego. Niestety na pewne rzeczy nie miała wpływu, a nawet gdyby miała, i tak nie wiedziałaby, co zrobić. Kochała Michaela i Mike go kochał, ale Scott… Scott był teraz dla jej synka tatą. Naprawdę dobrym, czułym, kochającym i… przede wszystkim obecnym. Było to dla Sary potwornie bolesne i długo nie mogła się z tym pogodzić. Kiedy po raz pierwszy usłyszała „tato” z ust synka, z trudem powstrzymała łzy. Przez kilka kolejnych dni nie odzywała się do Scotta, aż w końcu zawstydził ją, pytając o to wprost. Domyślił się. Nie przyznałaby się do tego nawet na torturach, ale dla niej w pewnym sensie był to symboliczny znak, że Scott na dobre zajął miejsce Michaela. Ta myśl była tak potwornie bolesna, że Sara odsuwała ją od siebie tak długo, jak tylko mogła. W końcu jednak przyszedł takim moment, że nie dało się dłużej zaprzeczać faktom. Chciała czy nie, musiała przyznać, że Scott kocha chłopca jak własnego syna. Przez to czuła jeszcze większe wyrzuty sumienia względem Michaela, zarówno wtedy, jak i teraz.
- Tak – odparła w końcu Sara, spuszczając wzrok na kuchenną podłogę, - chodzi o Michaela.
 Niemal słyszała burzę, jaką jej słowa wywołały w umyśle Scotta. Milczała, czekając na odpowiedź, ale mężczyzna najwyraźniej nie zamierzał się odezwać. Sara objęła się mocno ramionami i spojrzała na niego ponownie. Napotkała oczy męża, tak samo spokojne i ciepłe jak zawsze, utkwione w jej własnych. Strach ścisnął boleśnie jej serce. Nie dość, że sytuacja i tak była dla niej potwornie trudna, to też jeszcze miała wyrzuty sumienia z powodu Scotta.
- Być może… - zaczęła z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – Możliwe, że… Link uważa, że istnieje szansa… że Michael żyje.
Scott westchnął ciężko. Odwrócił się w końcu od żony, pogrążając się w ponurych myślach. Teraz oboje stali nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni. Sara nie miała odwagi się odezwać. Wiedziała, że ta informacja, choć niepewna, zburzy ich spokojne, szczęśliwe życie. Jej już zburzyła, ale ona wiele nie traciła. Myśli o Michaelu i tak wciąż zaprzątały jej umysł, i tak nie miała szansy zapomnieć. Zresztą, dla niej ta rewolucja była przy okazji promykiem irracjonalnej nadziei za którą tak bardzo tęskniła. Ona była nie tylko kompletnie rozbita, ale też odrobinkę, nieśmiało szczęśliwa. Co innego Scott… Dla niego była to zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się ze strachem, aż w końcu również złością. Ewentualny powrót Michaela oznaczał prawdziwą rewolucję w jego życiu. Rozsądek podpowiadał, że nie powinien czuć się zagrożony. Był z Sarą znacznie dłużej niż Michael, zapewnił jej bezpieczeństwo i stabilizację, wychowywali razem syna i mieli mnóstwo wspólnych wspomnień. Był lepszym kandydatem na męża i ojca i tak naprawdę nawet jeśli Michael faktycznie żyje, nie powinno ich to wiele obchodzić. Wszystkie te logiczne argumenty naprawdę do Scotta trafiały, ale ani trochę nie uspokajały. W głębi duszy czuł, że w tym przypadku rozsądek nie będzie znaczył dla Sary zbyt wiele. Cały czas trzymała go na dystans. Było miło, ale tylko na jej zasadach. I tu już nawet nie chodziło i rozmowy ale o każdy aspekt ich małżeńskiego życia. Seks? Był dobry, ale Scott miał wrażenie, że w czasie zbliżenia Sara wcale nie myśli o nim. Zamykała oczy albo odwracała się, a najchętniej w ogóle uprawiała seks w pozycji od tyłu. Zupełnie jakby nie chciała na niego patrzeć. Jakby udawała, że go tam nie ma. Na codzie w zasadzie nie widział w tym problemu, ale teraz trudno było o tym nie pamiętać.
- Nie widziałaś ciała? – zapytał w końcu.
Niczym niezmącony spokój w jego głosie ugodził Sarę prosto w serce. Jak mogła krzywdzić człowieka, któremu tyle zawdzięcza? Który pokochał ją taką, jaka była – skrzywdzoną i poranioną. Który zawsze był dla niej cierpliwi i wyrozumiały. Który sprawił, że jej złamane serce znowu zaczęło bić. Nie był ideałem, ale ona przecież też nie była. Obwiniała go, bo tak bardzo różnił się od Michaela. Nie był jej drugą połówką, nie kochała go, ale czy mogła go za to winić? Wiedziała, że to okropnie niesprawiedliwe, jednak nic nie mogła na to poradzić. To było od niej po prostu silniejsze, a Scott jeszcze pogarszał sprawę, zadając pytania, od których robiło jej się słabo. Czy widziała ciało? Nie chciała nawet o tym myśleć. Wyobrażenie ukochanej twarzy pozbawionej życia, silnych rąk leżących bezwładnie, torsu, do którego tak lubiła się przytulać, a który już nigdy nie miał unosić się w rytm oddechu doprowadzało ją do obłędu.
- Nie – odparła głosem całkowicie pozbawionym emocji. – Poraził go prąd, ciało było…
Zawahała się przez chwilę, wspominając tę straszliwą noc sprzed siedmiu lat, kiedy Alex próbował jej wytłumaczyć, dlaczego nie może zobaczyć Michaela. Była całkowicie głucha na jego argumenty. Miała gdzieś, że widok spalonego ciała męża będzie ją nawiedzać w koszmarach do końca życia. Chciała zobaczyć go jeszcze choć przez chwilę, przytulić po raz ostatni. Potrzebowała tego bardziej niż powietrza. Atak paniki utrudniał jej oddychanie. Próbowała rozmawiać z Alexem spokojnie i rzeczowo, ale trzęsła się tak, że nie mogła mówić. Prawie nie słyszała jego spokojnych argumentów. Wiedziała tylko, że nie pozwala jej pożegnać się z mężem i nie mogła tego znieść. Zaczęła się z nim szarpać, uderzyła go nawet, ale Alex był nieugięty. Pozwolił jej się na sobie wyładować, a potem ze stoickim spokojem wyprowadził ją na zewnątrz. Był dla niej wsparciem, o jakim nie mogła nawet marzyć.
Chrząknęła, usiłując się uspokoić. Nerwowym ruchem odgarnęła włosy za uszy. Nie bardzo chciała wdawać się w szczegóły. Wiedziała, że Scott nie pyta z ciekawości, ale i tak było to zbyt intymne. I zdecydowanie zbyt bolesne.
- Alex mi nie pozwolił – dokończyła krótko.
- Jeśli Michael jakimś cudem żyje, gdzie teraz jest? – zapytał Scott rzeczowym tonem. – Gdzie był przez siedem ostatnich lat?
Zdawał sobie sprawę, że dla Sary to najbardziej delikatny i emocjonalny temat z możliwych. Choć przez cztery lata znajomości ani razu nie rozmawiała z nim szczerze o swoim tragicznie zmarłym mężu – a może właśnie dlatego, - Scott wiedział, że nigdy do końca nie pogodziła się ze stratą. Żyła normalnie, wychowywała syna, pracowała, dbała o dom. Była zwyczajną, radosną, pełną życia kobietą – na pierwszy rzut oka, jednak w środku, tam gdzie przeciętni śmiertelnicy nie mieli dostępu, była jednym wielkim bólem. Czasem miała wrażenie, że nie zostało jej już nic innego. Zdarzały jej się napady złego nastroju, które dość trudno było logicznie wyjaśnić, a czasem, kiedy Scott poruszył niewygodny temat – niekoniecznie bezpośrednio związany z Michaelem – jej reakcje były nie do przewidzenia.
- Link dostał zdjęcie – powiedziała Sara, wracając myślami do niewyraźnej, czarnobiałej fotografii przedstawiającej mężczyznę stojącego przy oknie. – Zdjęcie kogoś… kogoś podobnego do Michaela. Ten ktoś od trzech lat przebywa w więzieniu w Maroku.
Scott pokiwał w milczeniu głową. Teraz liczyły się fakty. Jego analityczny umysł pracował teraz na najwyższych obrotach. Przeżycie porażenia prądem o tak wysokim napięciu graniczyło z cudem. Trudno było to wyjaśnić, a jeszcze trudniej fakt, że od tego wydarzenia minęło siedem lat, a Sara nie miała o Michaelu żadnych informacji. Nawet jeśli przeżył, najwyraźniej zostawił i ją, i Mika i tej właśnie wersji Scott zamierzał się trzymać, nawet jeśli była dla Sary jeszcze bardziej bolesna niż ta, w którą wierzyła przez ostatnich siedem lat.
- Uważasz, że to prawda? – zapytał, lustrując żonę czujnym spojrzeniem.
- Był chory – odparła Sara, kręcąc głową. Scott zauważył, że mówiąc to zacisnęła mocniej palce na przedramionach. – Był terminalnie chory, umierał. To co stało się w więzieniu tylko przyspieszyło ten proces.
- Więc dlaczego tak bardzo to przeżywasz? – spytał rozsądnie Scott.
Odpowiedź na to pytanie nie była ani łatwa, ani przyjemna, a Sara nie była nawet pewna, czy chce jej udzielić. Spuściła wzrok na swoje stopy i przez moment słuchała łomotania własnego serca. Powiedziała prawdę. Zdawała sobie sprawę ze wszystkich racjonalnych argumentów świadczących o tym, że śmierć Michaela nie była fikcją, jednak odkąd Link pokazał jej zdjęcie, odkąd powiedział, że istnieje szansa, uczepiła się jej kurczowo i, mimo bólu, nie chciała puścić. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek w życiu i choć rozsądek podpowiadał jej, że powinna odpuścić, nie była w stanie. Nie mogła przestać myśleć o ciepłych, bezpiecznych, kojących ramionach Michaela, których brakowało jej jak powietrza. Jeśli istniała jakakolwiek szansa, choćby najmniejsza i najbardziej nieprawdopodobna, że ponownie zobaczy ukochane oczy i zasmakuje tych cudownych warg, Sara po prostu musiała spróbować.
- Tak czy inaczej powinnaś to sprawdzić – powiedział Scott, wybawiając żonę od konieczności odpowiedzi. – Nie zaznasz spokoju, dopóki nie będziesz miała pewności.
Może i było w tym stwierdzeniu sporo racji, ale Sara nadal miała mnóstwo wątpliwości. Oczywiście bardzo tego chciała, ale wiedziała, że po raz drugi śmierci Michaela nie przeżyje. Jeśli dopuści do siebie nadzieję, a potem przerażająca prawda spadnie na nią z całą mocą, nie da rady się pozbierać. Nie mogła ryzykować, miała przecież syna, który jej potrzebował. Dlatego tak bardzo bała się uwierzyć Lincolnowi. Bała się uwierzyć w szczęśliwe zakończenie.
- Jaki jest plan? – zapytał Scott, wyrywając Sarę z zamyślenia.
Od rozmowy z Linkiem minęły cztery dni. Scott nie był może jego fanem, ale znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie siedział przez ten czas z założonymi rękami. Na pewno poczynił już pierwsze kroki, by odnaleźć brata i cokolwiek to było, Scott wolał być na bieżąco. Sprawa bezpośrednio dotyczyła jego ,żony, a wiedział, że w tej kwestii nie może polegać na jej rozsądku. Najbezpieczniej było trzymać rękę na pulsie.
- Link szuka kontaktów w Maroku – odparła Sara, szurając stopą o kafelki. – Niełatwo się tam dostać.
- Rozumiem – powiedział Scott, kiwając głową. – Chcę wziąć w tym udział – dodał po chwili namysłu. – Jeśli będę mógł się do czegoś przydać, po prostu powiedz.
Sara podniosła wzrok. Zaskoczenie na jej twarzy mieszało się z poczuciem winy. Jak mógł być tak wyrozumiały? Jak mógł chcieć jej pomóc po tym, co usłyszał? Spodziewała się awantury, wyrzutów albo przynajmniej pełnego pretensji milczenia. Na pewno nie oferty pomocy. Teraz czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Niełatwo było krzywdzić kogoś, kto poddaje się temu w milczeniu.
Drgnęła, kiedy Scott westchnął. Uśmiechnął się do niej łagodnie, jakby chciał zapewnić, że wszystko jest w porządku. Trudno było w to uwierzyć, zwłaszcza że Sara wiedziała, jak bardzo jest o Michaela zazdrosny. Czyżby udawał? Jeśli tak, był naprawdę dobrym aktorem.
- Znasz mnie, Saro – stwierdził Scott z ledwie wyczuwalną czułością w głosie. – Jestem racjonalistą. Nigdy się nie oszukiwałem, nie miałem nadziei, że będziesz mnie kochać tak jak jego. Wiedziałem, że swoją wielką miłość już przeżyłaś. Zawsze było dla mnie jasne, że choć nie żyje, jest ci o wiele bliższy niż ja. Że bardziej jesteś z nim, niż ze mną.
Scott uśmiechał się z typową dla siebie łagodnością, widząc, jak Sara walczy ze łzami. Wiedział, że jego żona jest najzwyczajniej w świecie dobrym człowiekiem i nie chce go ranić, a cała sytuacja była dla niej równie trudna co dla niego, jeśli nie bardziej. Nie mógł jej karać za coś, na co nie miała wpływu, jednak jego stoickie podejście nie było spowodowane ani współczuciem, ani wyrozumiałością, a zwykłą logiką. Wiedział, że jeśli zacznie z Sarą walczyć, nie uzyska nic prócz jej złości. Okazując wyrozumiałość, zyskiwał dodatkowe punktu, a przy okazji wpędzał żonę w poczucie winy. Jeśli faktycznie miała odnaleźć Michaela, taka taktyka mogła okazać się opłacalna.
- Przepraszam, Scott – powiedziała w końcu, kręcąc głową. – Naprawdę przepraszam. Nie powinnam za ciebie wychodzić, zasługujesz…
- Tylko nie mów, że zasługuję na coś lepszego – przerwał jej mężczyzna rozbawiony. – Ja nie jestem miłością twojego życia, ale to nie znaczy, że ty nie jesteś miłością mojego. Jesteś moim Scofieldem – powiedział, śmiejąc się. – Dlatego mam nadzieję, że to wszystko prawda i uda wam się odnaleźć Michaela. Wolę myśl, że jesteś szczęśliwa, nawet daleko ode mnie, niż patrzenie jak cierpisz tuż obok.
Zobaczył, że pojedyncza łza popłynęła po policzku Sary. Z trudem już panowała nad sobą, wzruszona do granic możliwości. Przygryzła wargę, powstrzymując łkanie. Nie chciała całkiem się rozkleić, nie lubiła używać tak żałosnych argumentów. Rozmowa przebiegła dużo spokojniej i sensowniej niż się spodziewała, ale nie była pewna, czy jej ulżyło. Scott był naprawdę cudownym człowiekiem. Miała szczęście, że trafiła na kogoś takiego akurat w najtrudniejszym momencie swojego życia. I tak było jej bardzo ciężko, i tak tęskniła za Michaelem, ale była spokojna, wiedząc, że Mike ma pełną rodzinę. Jej Scott nie był aż tak potrzebny, ale Mikowi owszem.
Sara przełknęła z trudem ślinę i spojrzała na męża. Uśmiechał się nieznacznie, jakby chciał jej dodać otuchy. Zrobił krok w jej stronę, a Sara z trudem powstrzymała odruch, by się cofnąć. Nie chciała być niemiła. Scott otarł kciukiem pojedynczą łzę spływającą jej po brodzie, a potem uniósł brwi.
- Nie płacz – nakazał spokojnie. – Musisz wziąć się w garść, jeśli chcesz go znaleźć.
- Tato! – rozległ się dziecięcy okrzyk dochodzący z góry. – Skończyłem!
Sara odwróciła się błyskawicznie, jakby się bała, że Mike wtargnie nagle do kuchni. Tato, pomyślała z bólem. Scott był teraz jego tatą. Wytarła twarz wierzchem dłoni i pociągnęła nosem. Scott miał rację, zdecydowanie musiała wziąć się w garść. Dla siebie, dla Mika i przede wszystkim dla Michaela. Jeśli naprawdę żył, potrzebował teraz jej siły. Była mu coś winna.
- Już idę! – odkrzyknął Scott.
Poklepał Sarę po ramieniu i ruszył w stronę schodów, żeby pomóc Mikowi z malowaniem modelu samolotu, który składali razem od kilku dni. W drzwiach przystanął na moment, jakby o czymś sobie przypomniał. Zawahał się przez moment, a potem podniósł wzrok. Sara odwróciła się, a kiedy zauważyła, że Scott jej się przygląda, spojrzała na niego pytająco.
- Saro – powiedział zamyślony, - skoro to Alex nie pozwolił ci zobaczyć ciała, może wiedział, że nie ma czego oglądać?
I nie czekając na odpowiedź, zniknął za drzwiami.