czwartek, 30 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 6

- Mama! – zawołał Mike, zrywając się od stołu.
Właśnie jedli ze Scottem późną kolację. Sara miała wrócić dopiero następnego przedpołudnia, więc wcale na nią nie czekali. Zrobiła im prawdziwą niespodziankę. Chłopiec, szczerze uradowany, wskoczył matce w ramiona i objął ją mocno za szyję. Sara wzięła go na ręce, przytulając twarz do jego twarzy. Pachniał szamponem rumiankowym i czekoladą. Sara z ulgą wciągnęła do płuc jego zapach, zamykając na moment oczy. Drobne rączki ściskały jej szyję, a ciepły oddech łaskotał przyjemnie. Wystarczyła chwila, by Sara poczuła się lepiej, choć jeszcze przed chwilą wątpiła, czy to w ogóle możliwe. Odkąd Mike pojawił się na świecie, podporządkowała mu całe swoje życie i nie żałowała tego ani przez chwilę. Był centrum jej wszechświata, jej jedynym szczęściem, wszystkim, co miała. Dla chłopca była gotowa na wszystko. Cokolwiek nie robiła, wszystko miało z nim jakiś związek. Każda czynność, każda decyzja nastawiona była na Mika. Pragnęła jego szczęścia, nawet za cenę własnego, ale choć od dawna żyła tylko dla synka, nie czuła się wcale poszkodowana. Nawet jeśli czasem była zmęczona, jeśli czasem zmuszała się do robienia rzeczy, których nie chciała, miłość do synka wszystko jej rekompensowała. Bycie matką było najpiękniejszym doświadczeniem jej życia. Można je było porównać jedynie do bycia żoną, ale akurat tym nie zdążyła się nacieszyć.
Otworzyła oczy i nad ramieniem synka uchwyciła pytające spojrzenie Scotta. Tego właśnie się spodziewała. Nie była w nastroju na udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień, choć Scott z pewnością na nie zasługiwał. Zostawiła go w niepewności, wyjeżdżając do Alexa i teraz nadal wystawiała jego cierpliwość na próbę. Naprawdę chciała mu wszystko wyjaśnić, a przynajmniej czuła, że powinna, jednak nie mogła tak po prostu opowiedzieć o swojej wizycie w Chicago. Nie była w stanie, to było zbyt bolesne, zbyt intymne. Nie mogła przyznać na głos, że jej ukochany Michael tak okrutnie ją oszukał. Że uciekł bez słowa, zostawił ją z własnej woli akurat wtedy, kiedy tak go potrzebowała. Nie mogła tego powiedzieć, bo wtedy stałoby się to jeszcze bardziej realne. Wolała udawać, że nic się nie zmieniło tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Było jej już dostatecznie ciężko.
A poza tym… Było jej zwyczajnie wstyd. Wstydziła się tego, co zrobił jej Michael. Zawsze był dla niej ideałem i tak właśnie przedstawiała go ludziom. Tak przedstawiła go Scottowi. Jak miała przyznać, że całe jej życie, wszystko w co wierzyła było jedną wielką pomyłką? Zaskoczenie, może nawet satysfakcja na jego twarzy rozerwałyby jej serce. I tak ledwie się już trzymała.
- Tęskniłaś za mną? – zapytał Mike, uśmiechając się szeroko.
Sara z bólem serca stwierdziła, że to wciąż ten sam czarujący uśmiech, z jakim Michael często na nią patrzył. Jak to możliwe, że byli do siebie tak przerażająco podobni? Bez względu na to, jak bardzo pragnęła wyrzucić Michaela z pamięci, mały Mike miał zawsze przypominać jej o przeszłości. Nie miała szans uwolnić się od wspomnień. Nie z Mikiem wtulonym w jej ramię.
- Bardzo – powiedziała, uśmiechając się przez łzy.
Odstawiła synka na ziemię, wciąż jednak nie puszczając jego dłoni. Mike patrzył na nią rozradowany, jakby powrót mamy był spełnieniem jego marzeń. Widać było, że się stęsknił i Sara musiała przyznać mu rację – ona też poczuła ulgę na jego widok. Bez niego czuła się niepełna, zupełnie jak kiedyś bez Michaela. A jednak, choć wydawało się to niemożliwe, przyzwyczaiła się do tego uczucia pustki. Nauczyła się żyć z wielką dziurą w sercu, zupełnie jakby była tam od zawsze. Czy do nieobecności Mika także zdołałaby przywyknąć? Wzdrygnęła się na samą myśl.
- Chodź – zawołał Mike, ciągnąc mamę w stronę kuchni, - mamy naleśniki.
Entuzjazm chłopca był rozkosznie szczery, przez co Sara miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Musiała mu odmówić, choć naprawdę tego nie chciała. Czuła, że powinna zostać na kolacji, opowiedzieć synkowi o podróży i wizycie u wujka Alexa. Mike też na pewno miał wiele do powiedzenia, ale ona – mimo szczerych chęci – naprawdę nie mogła go w tym momencie wysłuchać. Wiedziała, że nie jest teraz w stanie usiąść do rodzinnej kolacji. Uśmiechanie się mimo pękającego z bólu serca Sara miała opanowane do perfekcji. Ileż to razy musiała radośnie odpowiadać na pytania, choć w środku wszystko w niej krzyczało. Jednak tym razem było inaczej. Rana była zbyt świeża, zbyt bolesna. Każde słowo mogło rozerwać ją na nowo. Po prostu nie była w stanie. Nie teraz.
- Najpierw wezmę prysznic, dobrze? – odparła, przywołując na twarz wystudiowany uśmiech.
- Mamo… - jęknął Mike wyraźnie rozczarowany, wciąż ciągnąc Sarę za rękę.
- Mama jest zmęczona – wtrącił się Scott. – A my mamy jeszcze niedokończoną rozgrywkę, pamiętasz? – dodał, wskazując na szachy rozstawione na stoliku w salonie.
Sara spojrzała na Scotta z wdzięcznością. Wiedziała, że ma do niej żal i tym bardziej doceniała, że się za nią wstawił. Pomógł jej rozwiązać problem z synkiem możliwie najdelikatniej, dzięki czemu chłopiec nie był na nią zły, a ona nie czuła się najgorszą matką na świecie. Obiecała sobie w duchu, że wynagrodzi ten wieczór im obu: Mikowi i Scottowi. W końcu teraz miała już naprawdę tylko ich.
- No tak – przyznał chłopiec, przekrzywiając głowę. – Ale przyjdziesz zaraz do nas? – upewnił się, ściskając dłoń mamy.
- Oczywiście – obiecała Sara.
Pocałowała synka z czułością i ruszyła w stronę schodów. Potrzebowała odrobiny samotności i to szybko, zanim straci nad sobą panowanie. Wchodząc po stromych stopniach, ściskała mocno poręcz. Kolejna fala zawrotów głowy omal nie zwaliła jej z nóg. Przerażająca rzeczywistość znowu uderzyła w nią z obezwładniającą siłą. Czy to aby na pewno jest możliwe? Czy Michael mógł upozorować własną śmierć, skazując ją na życie w bólu i poczuciu winy? Przecież jej Michael nie był taki. Nigdy świadomie nie zrobiłby czegoś, co sprawiłoby jej ból. Jej Michael był wrażliwy, szlachetny i pełen empatii. Jej Michael zawsze na pierwszym miejscu stawiał jej dobro. Jej Michael nie pozwoliłby tak cierpieć ukochanej kobiecie. Jej Michael… Czy naprawdę istniał?
Wbiegła do łazienki, szybko zatrzaskując za sobą drzwi. Wyciągnęła z kieszeni papierową różę, patrząc na nią z żalem. Przez chwilę się zawahała. Różyczka przywodziła na myśl tyle cudownych wspomnień. Była tak gładka, tak cudownie delikatna jak palce Michaela. Zrobił ją specjalnie dla niej, swojej ukochanej Sary, w czasach, kiedy jeszcze wszystko wydawało się możliwe.
Gwałtownie zgniotła kwiatek w dłoniach i cisnęła papierową kulkę do kosza. Nie chciała widzieć go już nigdy więcej. Nie chciała pamiętać, nie chciała marzyć. Teraz była już tylko tą nową Sarą, którą znał Scott. Zwyczajną, nieskomplikowaną Sarą. I wszystko, co przypominało jej, że kiedykolwiek było inaczej, musiało zniknąć. Czas wreszcie zacząć żyć życiem, które od lat było udziałem jej bliskich. Dość płonnych nadziei i mrzonek. Dość cierpienia.
Szybko zsunęła z siebie ubrania i wślizgnęła się pod prysznic. Pojedyncze, lodowate krople spłynęły ze ścianki kabiny i uderzyły o jej rozpaloną skórę. Sara zadrżała gwałtownie, pocierając ramiona dłońmi. Odkręciła ciepłą wodę i zamknęła oczy. Czuła się dziwnie naga. Oczywiście była taka, w końcu rozebrała się i weszła pod prysznic, ale było w tym coś dziwnego. Miała wrażenie, że ktoś na nią patrzy, a przecież w łazience nie było nikogo prócz niej. Wstydziła się siebie, swojego ciała, swojej nagości, już chyba nawet przed sobą. Objęła się mocno ramionami, zasłaniając nagie piersi przed niewidzialnym intruzem. Ni miała siły już nawet płakać. Zrezygnowana oparła czoło o chłodne kafelki i zastygła w bezruchu, czekając aż wydarzy się coś, co pozwoli jej odczuć ulgę.
Zmęczenie zaczęło powoli wyłączać zbolały umysł. Stopniowo znikała schludna łazienka w malowniczym domku na obrzeżach Panamy. Czując, jak strumienie gorącej wody płyną po jej nagim ciele, Sara mogła myśleć tylko o jednym…

Michael zapukał do drzwi łazienki pociągu relacji Nashville-Chicago.
- Saro? – zagadnął zaniepokojony.
- Wejdź – odparła, czując, że wreszcie jest w stanie z nim porozmawiać.
Wszedł bardzo ostrożnie, jakby nie był pewien, czy powinien. Czyżby się spodziewał, że Sara robi tu coś niestosownego? A może bał się kobiecych łez? Zatrzymał się i patrzył na Sarę z wyraźnym wahaniem. Dopiero kiedy uśmiechnęła się nieśmiało, zamknął drzwi i zrobił kilka kroków w jej stronę. Nie wyglądał na zbyt pewnego siebie, co jak na Michaela było dość niecodzienne.
- Właśnie robiłam rachunek sumienia – powiedziała Sara, wpatrując się w swoje kolana. – Złamałam warunki kaucji, jestem zbiegiem. Przed chwilą chciałam odebrać człowiekowi życie. Przestałam brać. To wielki sukces – dodała, śmiechem próbując zakamuflować wstyd. – Ale jeszcze trzy tygodnie temu byłam lekarzem…
- Odzyskasz to wszystko – zapewnił Michael. – Musisz w to uwierzyć.
- A ty w to wierzysz? – zapytała Sara, podnosząc na niego wzrok. – Myślisz, że jeszcze wszystko odzyskasz?
Była bardziej zagubiona niż kiedykolwiek w życiu. Wszystko, co się wydarzyło i dopiero miało wydarzyć wywoływało u niej wstyd i przerażenie. Po raz pierwszy w życiu została całkiem sama w sytuacji, która ja przerastała. Nie miała już nawet ojca, który może nie był wzorem cnót, ale na pewno nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Ochroniłby ją; zrzędząc i wytykając wszystkie błędy, ale byłaby bezpieczna. Teraz go nie było, a Sara nie miała pojęcia, co robić. Michael pozostał ostatnią bliską jej osobą. Jedyną, której mogłaby zaufać, choć nie była pewna, czy powinna. Serce zbyt łatwo było oszukać.
Michael zdawał się wyczuwać jej rozterki. Podszedł powoli i usiadł na szafce obok niej. Był całkowicie spokojny, choć polowało na niego pół kraju. Emanujące od niego ciepło zadziałało na Sarę kojąco. Choć wydawało się to niemożliwe w obecnych okolicznościach, zaczęła się powoli uspokajać.
- Ja kieruję się wiarą – odparł Michael z charakterystyczną pewnością w głosie, jakby nie miał najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich słów. – Bez niej jestem nikim. To jedyne, co pcha mnie naprzód.
Sara uśmiechnęła się nieznacznie, pociągając nosem. Trochę sobie popłakała zanim przyszedł i nie chciała, by o tym wiedział. Już i tak musiał mieć o niej nie najlepsze zdanie. Tego dnia naprawdę dała się ponieść. Wciąż nie czuła się zbyt pewnie, a to, co zamierzała Michaelowi powiedzieć odbierało jej resztki odwagi. Nie mogła jednak dłużej tego ukrywać. To uczucie było zbyt silne i – mimo wszystko – zbyt piękne.
- Cóż – powiedziała, - mnie pchają naprzód dwie rzeczy. Pierwsza: chcę znaleźć morderców mojego ojca. O drugiej, jak na ironię, dowiedziałam się dopiero, gdy ją utraciłam. Powinieneś wiedzieć… – mówiła z coraz większym trudem. Zawahała się, jakby szukała odpowiednich słów. – Każdemu, kto zaczyna u nas pracę, mówią, żeby nie zakochiwać się w więźniu.
Usłyszała, że Michael odetchnął głębiej. Powoli podniosła na niego wzrok, czekając na odpowiedź. Jego spojrzenie było nader poważne, wpędzając ją w jeszcze większą niepewność. Przez jedną krótką chwilę żałowała, że tak się odsłoniła, ale potem Michael położył dłoń na jej policzku i pocałował ją z taką czułością, że nie miała już żadnych wątpliwości. To był TEN moment, ICH moment, od tego wszystko się zaczęło.

Sara osunęła się po chłodnej ścianie, wciąż czując smak warg Michaela na swoich.

Całował ją tak delikatnie, jakby bał się, że zniknie. Badał grunt. Próbował każdego kawałka jej warg, jakby nie był świadomy, jak bardzo Sara jest go spragniona. Powoli pełne ostrożności i niepewności pocałunki zamieniały się w prawdziwą namiętność. Dłonie Michaela błądziły po jej plecach i Sara nie mogła oprzeć się wrażeniu, że krążą cały czas wokół zapięcia stanika. Podejrzewała, że Michael nie chce się posunąć za daleko, urazić jej. Był naprawdę porządnym facetem. Nie mógł wiedzieć, że Sara wcale nie miałaby nic przeciwko jego pieszczotom. W zasadzie, gdyby tylko zechciał, mógłby ją wziąć tu i teraz. Nie zaprotestowałaby, pewnie nawet błagałaby o więcej.
Gwałtowne pocałunki ustały, a usta Michaela przestały napierać na jej własne. Sara spojrzała na niego oszołomiona, ale i rozczarowana, że chwila bliskości minęła tak szybko. W jego oczach zobaczyła prawdziwą, szczerą, bezbrzeżną miłość. I kiedy tak wpatrywała się w ich błękit, zdała sobie sprawę, że marzy tylko o tym, by w nich utonąć.

Na wpół przytomna z bólu wygramoliła się spod prysznica. Ociekając wodą, podeszła do kosza i drżącą ręką wyciągnęła z niego zgniecioną różyczkę. Łzy płynęły jej po policzkach strumieniami, kiedy próbowała ją rozprostować. To była jej jedyna pamiątka po Michaelu, cenniejsza niż wszystko, co posiadała. Jak mogła myśleć, że pozbycie się tego namacalnego wspomnienia przyniesie jej ulgę? Jak mogła pragnąć, by Michael na zawsze zniknął z jej życia? Bez tych wspomnień, bez tej miłości, bez tego bólu była nikim. To co czuła do Michaela, co przeżyła, definiowało ją jako człowieka. Bez tego nic by jej nie zostało.
Dopiero kiedy kwiatek wrócił do poprzedniego kształtu, uspokoiła się na tyle, by usiąść na brzegu wanny. Połykając łzy płynące jej bez ustanku po policzkach, myślała o ukochanym mężu. Niemal widziała jego twarz. Tak piękną, tak idealną, że niemal nierealną.
- Przepraszam – wyszeptała cicho, ściskając różyczkę w dłoniach. – Nigdy nie powinnam wątpić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz