- Mama! – zawołał Mike,
zrywając się od stołu.
Właśnie jedli ze Scottem późną kolację.
Sara miała wrócić dopiero następnego przedpołudnia, więc wcale na nią nie
czekali. Zrobiła im prawdziwą niespodziankę. Chłopiec, szczerze uradowany, wskoczył
matce w ramiona i objął ją mocno za szyję. Sara wzięła go na ręce, przytulając twarz
do jego twarzy. Pachniał szamponem rumiankowym i czekoladą. Sara z ulgą
wciągnęła do płuc jego zapach, zamykając na moment oczy. Drobne rączki ściskały
jej szyję, a ciepły oddech łaskotał przyjemnie. Wystarczyła chwila, by Sara
poczuła się lepiej, choć jeszcze przed chwilą wątpiła, czy to w ogóle możliwe.
Odkąd Mike pojawił się na świecie, podporządkowała mu całe swoje życie i nie
żałowała tego ani przez chwilę. Był centrum jej wszechświata, jej jedynym
szczęściem, wszystkim, co miała. Dla chłopca była gotowa na wszystko. Cokolwiek
nie robiła, wszystko miało z nim jakiś związek. Każda czynność, każda decyzja
nastawiona była na Mika. Pragnęła jego szczęścia, nawet za cenę własnego, ale
choć od dawna żyła tylko dla synka, nie czuła się wcale poszkodowana. Nawet
jeśli czasem była zmęczona, jeśli czasem zmuszała się do robienia rzeczy,
których nie chciała, miłość do synka wszystko jej rekompensowała. Bycie matką
było najpiękniejszym doświadczeniem jej życia. Można je było porównać jedynie
do bycia żoną, ale akurat tym nie zdążyła się nacieszyć.
Otworzyła oczy i nad ramieniem
synka uchwyciła pytające spojrzenie Scotta. Tego właśnie się spodziewała. Nie
była w nastroju na udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień, choć Scott z pewnością
na nie zasługiwał. Zostawiła go w niepewności, wyjeżdżając do Alexa i teraz
nadal wystawiała jego cierpliwość na próbę. Naprawdę chciała mu wszystko
wyjaśnić, a przynajmniej czuła, że powinna, jednak nie mogła tak po prostu opowiedzieć
o swojej wizycie w Chicago. Nie była w stanie, to było zbyt bolesne, zbyt
intymne. Nie mogła przyznać na głos, że jej ukochany Michael tak okrutnie ją
oszukał. Że uciekł bez słowa, zostawił ją z własnej woli akurat wtedy, kiedy
tak go potrzebowała. Nie mogła tego powiedzieć, bo wtedy stałoby się to jeszcze
bardziej realne. Wolała udawać, że nic się nie zmieniło tak długo, jak tylko
będzie to możliwe. Było jej już dostatecznie ciężko.
A poza tym… Było jej zwyczajnie
wstyd. Wstydziła się tego, co zrobił jej Michael. Zawsze był dla niej ideałem i
tak właśnie przedstawiała go ludziom. Tak przedstawiła go Scottowi. Jak miała
przyznać, że całe jej życie, wszystko w co wierzyła było jedną wielką pomyłką?
Zaskoczenie, może nawet satysfakcja na jego twarzy rozerwałyby jej serce. I tak
ledwie się już trzymała.
- Tęskniłaś za mną? – zapytał
Mike, uśmiechając się szeroko.
Sara z bólem serca stwierdziła,
że to wciąż ten sam czarujący uśmiech, z jakim Michael często na nią patrzył.
Jak to możliwe, że byli do siebie tak przerażająco podobni? Bez względu na to,
jak bardzo pragnęła wyrzucić Michaela z pamięci, mały Mike miał zawsze
przypominać jej o przeszłości. Nie miała szans uwolnić się od wspomnień. Nie z
Mikiem wtulonym w jej ramię.
- Bardzo – powiedziała,
uśmiechając się przez łzy.
Odstawiła synka na ziemię, wciąż
jednak nie puszczając jego dłoni. Mike patrzył na nią rozradowany, jakby powrót
mamy był spełnieniem jego marzeń. Widać było, że się stęsknił i Sara musiała
przyznać mu rację – ona też poczuła ulgę na jego widok. Bez niego czuła się
niepełna, zupełnie jak kiedyś bez Michaela. A jednak, choć wydawało się to
niemożliwe, przyzwyczaiła się do tego uczucia pustki. Nauczyła się żyć z wielką
dziurą w sercu, zupełnie jakby była tam od zawsze. Czy do nieobecności Mika
także zdołałaby przywyknąć? Wzdrygnęła się na samą myśl.
- Chodź – zawołał Mike, ciągnąc
mamę w stronę kuchni, - mamy naleśniki.
Entuzjazm chłopca był
rozkosznie szczery, przez co Sara miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Musiała
mu odmówić, choć naprawdę tego nie chciała. Czuła, że powinna zostać na
kolacji, opowiedzieć synkowi o podróży i wizycie u wujka Alexa. Mike też na
pewno miał wiele do powiedzenia, ale ona – mimo szczerych chęci – naprawdę nie
mogła go w tym momencie wysłuchać. Wiedziała, że nie jest teraz w stanie usiąść
do rodzinnej kolacji. Uśmiechanie się mimo pękającego z bólu serca Sara miała
opanowane do perfekcji. Ileż to razy musiała radośnie odpowiadać na pytania,
choć w środku wszystko w niej krzyczało. Jednak tym razem było inaczej. Rana
była zbyt świeża, zbyt bolesna. Każde słowo mogło rozerwać ją na nowo. Po
prostu nie była w stanie. Nie teraz.
- Najpierw wezmę prysznic,
dobrze? – odparła, przywołując na twarz wystudiowany uśmiech.
- Mamo… - jęknął Mike wyraźnie
rozczarowany, wciąż ciągnąc Sarę za rękę.
- Mama jest zmęczona – wtrącił
się Scott. – A my mamy jeszcze niedokończoną rozgrywkę, pamiętasz? – dodał,
wskazując na szachy rozstawione na stoliku w salonie.
Sara spojrzała na Scotta z
wdzięcznością. Wiedziała, że ma do niej żal i tym bardziej doceniała, że się za
nią wstawił. Pomógł jej rozwiązać problem z synkiem możliwie najdelikatniej,
dzięki czemu chłopiec nie był na nią zły, a ona nie czuła się najgorszą matką
na świecie. Obiecała sobie w duchu, że wynagrodzi ten wieczór im obu: Mikowi i
Scottowi. W końcu teraz miała już naprawdę tylko ich.
- No tak – przyznał chłopiec,
przekrzywiając głowę. – Ale przyjdziesz zaraz do nas? – upewnił się, ściskając
dłoń mamy.
- Oczywiście – obiecała Sara.
Pocałowała synka z czułością i
ruszyła w stronę schodów. Potrzebowała odrobiny samotności i to szybko, zanim
straci nad sobą panowanie. Wchodząc po stromych stopniach, ściskała mocno
poręcz. Kolejna fala zawrotów głowy omal nie zwaliła jej z nóg. Przerażająca rzeczywistość
znowu uderzyła w nią z obezwładniającą siłą. Czy to aby na pewno jest możliwe?
Czy Michael mógł upozorować własną śmierć, skazując ją na życie w bólu i
poczuciu winy? Przecież jej Michael nie był taki. Nigdy świadomie nie zrobiłby
czegoś, co sprawiłoby jej ból. Jej Michael był wrażliwy, szlachetny i pełen
empatii. Jej Michael zawsze na pierwszym miejscu stawiał jej dobro. Jej Michael
nie pozwoliłby tak cierpieć ukochanej kobiecie. Jej Michael… Czy naprawdę
istniał?
Wbiegła do łazienki, szybko zatrzaskując
za sobą drzwi. Wyciągnęła z kieszeni papierową różę, patrząc na nią z żalem.
Przez chwilę się zawahała. Różyczka przywodziła na myśl tyle cudownych
wspomnień. Była tak gładka, tak cudownie delikatna jak palce Michaela. Zrobił
ją specjalnie dla niej, swojej ukochanej Sary, w czasach, kiedy jeszcze
wszystko wydawało się możliwe.
Gwałtownie zgniotła kwiatek w
dłoniach i cisnęła papierową kulkę do kosza. Nie chciała widzieć go już nigdy
więcej. Nie chciała pamiętać, nie chciała marzyć. Teraz była już tylko tą nową
Sarą, którą znał Scott. Zwyczajną, nieskomplikowaną Sarą. I wszystko, co
przypominało jej, że kiedykolwiek było inaczej, musiało zniknąć. Czas wreszcie
zacząć żyć życiem, które od lat było udziałem jej bliskich. Dość płonnych
nadziei i mrzonek. Dość cierpienia.
Szybko zsunęła z siebie ubrania
i wślizgnęła się pod prysznic. Pojedyncze, lodowate krople spłynęły ze ścianki
kabiny i uderzyły o jej rozpaloną skórę. Sara zadrżała gwałtownie, pocierając
ramiona dłońmi. Odkręciła ciepłą wodę i zamknęła oczy. Czuła się dziwnie naga.
Oczywiście była taka, w końcu rozebrała się i weszła pod prysznic, ale było w
tym coś dziwnego. Miała wrażenie, że ktoś na nią patrzy, a przecież w łazience
nie było nikogo prócz niej. Wstydziła się siebie, swojego ciała, swojej
nagości, już chyba nawet przed sobą. Objęła się mocno ramionami, zasłaniając
nagie piersi przed niewidzialnym intruzem. Ni miała siły już nawet płakać.
Zrezygnowana oparła czoło o chłodne kafelki i zastygła w bezruchu, czekając aż
wydarzy się coś, co pozwoli jej odczuć ulgę.
Zmęczenie zaczęło powoli
wyłączać zbolały umysł. Stopniowo znikała schludna łazienka w malowniczym domku
na obrzeżach Panamy. Czując, jak strumienie gorącej wody płyną po jej nagim
ciele, Sara mogła myśleć tylko o jednym…
Michael zapukał do drzwi łazienki pociągu relacji Nashville-Chicago.
- Saro? – zagadnął zaniepokojony.
- Wejdź – odparła, czując, że wreszcie jest w stanie z nim porozmawiać.
Wszedł bardzo ostrożnie, jakby nie był pewien, czy powinien. Czyżby się
spodziewał, że Sara robi tu coś niestosownego? A może bał się kobiecych łez?
Zatrzymał się i patrzył na Sarę z wyraźnym wahaniem. Dopiero kiedy uśmiechnęła
się nieśmiało, zamknął drzwi i zrobił kilka kroków w jej stronę. Nie wyglądał
na zbyt pewnego siebie, co jak na Michaela było dość niecodzienne.
- Właśnie robiłam rachunek sumienia – powiedziała Sara, wpatrując się w
swoje kolana. – Złamałam warunki kaucji, jestem zbiegiem. Przed chwilą chciałam
odebrać człowiekowi życie. Przestałam brać. To wielki sukces – dodała, śmiechem
próbując zakamuflować wstyd. – Ale jeszcze trzy tygodnie temu byłam lekarzem…
- Odzyskasz to wszystko – zapewnił Michael. – Musisz w to uwierzyć.
- A ty w to wierzysz? – zapytała Sara, podnosząc na niego wzrok. –
Myślisz, że jeszcze wszystko odzyskasz?
Była bardziej zagubiona niż kiedykolwiek w życiu. Wszystko, co się
wydarzyło i dopiero miało wydarzyć wywoływało u niej wstyd i przerażenie. Po
raz pierwszy w życiu została całkiem sama w sytuacji, która ja przerastała. Nie
miała już nawet ojca, który może nie był wzorem cnót, ale na pewno nie
pozwoliłby jej skrzywdzić. Ochroniłby ją; zrzędząc i wytykając wszystkie błędy,
ale byłaby bezpieczna. Teraz go nie było, a Sara nie miała pojęcia, co robić.
Michael pozostał ostatnią bliską jej osobą. Jedyną, której mogłaby zaufać, choć
nie była pewna, czy powinna. Serce zbyt łatwo było oszukać.
Michael zdawał się wyczuwać jej rozterki. Podszedł powoli i usiadł na
szafce obok niej. Był całkowicie spokojny, choć polowało na niego pół kraju.
Emanujące od niego ciepło zadziałało na Sarę kojąco. Choć wydawało się to
niemożliwe w obecnych okolicznościach, zaczęła się powoli uspokajać.
- Ja kieruję się wiarą – odparł Michael z charakterystyczną pewnością w
głosie, jakby nie miał najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości swoich
słów. – Bez niej jestem nikim. To jedyne, co pcha mnie naprzód.
Sara uśmiechnęła się nieznacznie, pociągając nosem. Trochę sobie
popłakała zanim przyszedł i nie chciała, by o tym wiedział. Już i tak musiał
mieć o niej nie najlepsze zdanie. Tego dnia naprawdę dała się ponieść. Wciąż
nie czuła się zbyt pewnie, a to, co zamierzała Michaelowi powiedzieć odbierało
jej resztki odwagi. Nie mogła jednak dłużej tego ukrywać. To uczucie było zbyt
silne i – mimo wszystko – zbyt piękne.
- Cóż – powiedziała, - mnie pchają naprzód dwie rzeczy. Pierwsza: chcę
znaleźć morderców mojego ojca. O drugiej, jak na ironię, dowiedziałam się
dopiero, gdy ją utraciłam. Powinieneś wiedzieć… – mówiła z coraz większym
trudem. Zawahała się, jakby szukała odpowiednich słów. – Każdemu, kto zaczyna u
nas pracę, mówią, żeby nie zakochiwać się w więźniu.
Usłyszała, że Michael odetchnął głębiej. Powoli podniosła na niego
wzrok, czekając na odpowiedź. Jego spojrzenie było nader poważne, wpędzając ją
w jeszcze większą niepewność. Przez jedną krótką chwilę żałowała, że tak się
odsłoniła, ale potem Michael położył dłoń na jej policzku i pocałował ją z taką
czułością, że nie miała już żadnych wątpliwości. To był TEN moment, ICH moment,
od tego wszystko się zaczęło.
Sara osunęła się po chłodnej
ścianie, wciąż czując smak warg Michaela na swoich.
Całował ją tak delikatnie, jakby bał się, że zniknie. Badał grunt.
Próbował każdego kawałka jej warg, jakby nie był świadomy, jak bardzo Sara jest
go spragniona. Powoli pełne ostrożności i niepewności pocałunki zamieniały się
w prawdziwą namiętność. Dłonie Michaela błądziły po jej plecach i Sara nie
mogła oprzeć się wrażeniu, że krążą cały czas wokół zapięcia stanika.
Podejrzewała, że Michael nie chce się posunąć za daleko, urazić jej. Był naprawdę
porządnym facetem. Nie mógł wiedzieć, że Sara wcale nie miałaby nic przeciwko
jego pieszczotom. W zasadzie, gdyby tylko zechciał, mógłby ją wziąć tu i teraz.
Nie zaprotestowałaby, pewnie nawet błagałaby o więcej.
Gwałtowne pocałunki ustały, a usta Michaela przestały napierać na jej
własne. Sara spojrzała na niego oszołomiona, ale i rozczarowana, że chwila
bliskości minęła tak szybko. W jego oczach zobaczyła prawdziwą, szczerą,
bezbrzeżną miłość. I kiedy tak wpatrywała się w ich błękit, zdała sobie sprawę,
że marzy tylko o tym, by w nich utonąć.
Na wpół przytomna z bólu
wygramoliła się spod prysznica. Ociekając wodą, podeszła do kosza i drżącą ręką
wyciągnęła z niego zgniecioną różyczkę. Łzy płynęły jej po policzkach
strumieniami, kiedy próbowała ją rozprostować. To była jej jedyna pamiątka po
Michaelu, cenniejsza niż wszystko, co posiadała. Jak mogła myśleć, że pozbycie
się tego namacalnego wspomnienia przyniesie jej ulgę? Jak mogła pragnąć, by
Michael na zawsze zniknął z jej życia? Bez tych wspomnień, bez tej miłości, bez
tego bólu była nikim. To co czuła do Michaela, co przeżyła, definiowało ją jako
człowieka. Bez tego nic by jej nie zostało.
Dopiero kiedy kwiatek wrócił do
poprzedniego kształtu, uspokoiła się na tyle, by usiąść na brzegu wanny. Połykając
łzy płynące jej bez ustanku po policzkach, myślała o ukochanym mężu. Niemal
widziała jego twarz. Tak piękną, tak idealną, że niemal nierealną.
- Przepraszam – wyszeptała
cicho, ściskając różyczkę w dłoniach. – Nigdy nie powinnam wątpić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz