sobota, 18 listopada 2017

Seven years ago... rozdział 4

- Na pewno wszystko w porządku? – zapytała po raz kolejny stewardessa, patrząc na Sarę z nieskrywanym niepokojem.
Jej jasne oczy zdawały się przewiercać Sarę na wylot, co wcale jej się nie podobało. Swoje myśli, zwłaszcza tak intymne jak w tej chwili, zdecydowanie wolała zachować dla siebie. Podobnie jak szczegóły swojego kiepskiego samopoczucia. A już na pewno nie miała ochoty pozostawać w centrum zainteresowania współpasażerów. Niestety coraz bardziej nachalne pytania stewardessy do tego właśnie prowadziły. Nie chciała być niemiła, ale żadne subtelne aluzje nie działały, a Sara była już naprawdę zmęczona dawaniem, że nic jej nie dolega. Musiała pobyć przez chwilę sama, uspokoić się, zebrać myśli.
- Tak – mruknęła, z trudem przywołując na twarz blady uśmiech. W głowie wciąż jej się kręciło, ale bardzo chciała już zostać sama. – Dziękuję.
- W razie czego nad głową ma pani przycisk przywołujący obsługę – powtórzyła stewardessa po raz trzeci.
Sara skinęła głową w nadziei, że wreszcie uda jej się pozbyć natrętnego towarzystwa. Wiedziała, że kobieta chciała jak najlepiej, a w dodatku dbanie o dobre samopoczucie i przede wszystkim bezpieczeństwo pasażerów należało do jej obowiązków, ale miała naprawdę serdecznie dość jej współczujących spojrzeń. Żadne słowa czy gesty nie mogły sprawić, by Sara poczuła się lepiej. Za to z minuty na minutę czuła się gorzej.
Westchnęła ciężko, bo stewardessa wciąż nad nią stała. Odwróciła się w stronę okna i w końcu usłyszała oddalające się kroki. Nie chciała być niemiła, ale żadne subtelne aluzje nie działały, a Sara była już naprawdę zmęczona udawaniem, że nic jej nie dolega. Musiała pobyć przez chwilę sama, uspokoić się, zebrać myśli. Nadal nieco zamroczona przymknęła oczy i odetchnęła głębiej. Cokolwiek by się nie działo, oddychanie to podstawa. Chyba że znów chciała stracić przytomność. Nie było to nic miłego.
Zasłabła nie po raz pierwszy. To samo zdarzyło się minionego wieczoru w łazience. Już od paru dni czuła się słabiej, ale kulminacja nastąpiła, kiedy wychodziła spod prysznica. Łazienka zaczęła wirować, przed oczami pojawiły się ciemne plamy i chwilę później ocknęła się na podłodze z boleśnie otartym łokciem. Dziękowała Bogu, że była wtedy sama i nikt nie widział jej chwili słabości. Scott z pewnością nie pozwoliłby jej lecieć, gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do jej samopoczucia. A raczej gdyby miał dowody, bo wątpliwości oczywiście pojawiły się już dawno.
Znowu westchnęła, uświadomiwszy sobie, że nie było najmniejszych szans, żeby Scott stał się świadkiem jej zasłabnięcia. Po prostu nigdy nie wchodził do łazienki, kiedy ona tam była. Tę granicę akurat wytyczyła dostatecznie jasno już na samym początku. Nie chodziło tu nawet o wstyd, chociaż faktycznie Sara nie czuła się przy nim tak swobodnie jak przy Michaelu. Już samo obnażanie się w towarzystwie Scotta wywoływało pewien dyskomfort, a o załatwieniu potrzeb fizjologicznych raczej nie mogło być mowy. Po prostu nie mogła się na tyle rozluźnić. Przede wszystkim jednak nie widziała powodu, dla którego Scott miałby jej towarzyszyć w każdej czynności. Spędzali razem dostatecznie dużo czasu w ciągu dnia, nie musiała jeszcze patrzeć na niego, biorąc prysznic czy robiąc siku. I była to kolejna rzecz, która odróżniała go od Michaela – swojego pierwszego, ukochanego męża nigdy nie miała dość.
Ponownie otworzyła oczy i spojrzała na zalane słońcem chmury. Przez kilka ostatnich dni niewiele jadła, nie mogła też spać. Do tego stres związany z wizytą Linka, a teraz także z podróżą. Nigdy nie lubiła latać. Samoloty od dziecka wzbudzały w niej lęk, choć ojciec nigdy nie pozwalał jej go okazać. Nauczyła się latać z kamienną twarzą, zostawiając emocje na dole. Dopiero Michael ją rozszyfrował i miała wrażenie, że przyszło mu to bez trudu. Nic nie powiedział, pozwolił jej do końca udawać twardą, ale kiedy samolot wznosił się w powietrze, ściskał delikatnie jej dłoń. Nie musiał wale się odzywać, zapewniać, że nic się nie stanie, Sara przecież sama doskonale o tym wiedziała. Strach był irracjonalnym zdawała sobie z tego sprawę, ale niewiele mogła na to poradzić. Po prostu się bała, a Michael doskonale koił jej strach. Jego szczupłe palce przypominały, że nie może stać się nic złego. A teraz… teraz Sara znowu latała sama. I znowu się bała.
Odwróciła wzrok od okna i wyjęła portfel z torebki. Uśmiechnęła się na widok Mika na zdjęciu. Nie lubił aparatu, to akurat odziedziczył po niej, choć mieli zapewne zupełnie odmienne powody. Na każdym zdjęciu wychodził nieco naburmuszony, ale dla Sary zawsze idealny. Tak idealny jak Michael.
Wsunęła palec pod zdjęcie i ostrożnie wyjęła papierową różyczkę, którą dostała od męża całe wieki temu. Wtedy nie byli jeszcze małżeństwem i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek nim zostaną. Czasem Sara miała wrażenie, że wszystkie ich spotkania, rozmowy, a nawet pamiętny pocałunek za przepierzeniem w ambulatorium wydarzyły się w jakiejś innej, odległej rzeczywistości. A może nie wydarzyły się wcale? Mimowolnie oblizała wargi koniuszkiem języka, jakby wciąż mogła poczuć na nich jego smak. Dlaczego tak rzadko go całowała? Zawsze było coś ważniejszego od okazania sobie czułości. Gdyby miała jeszcze jedną szansę, nie straciłaby ani chwili. Mogłaby całować go bez końca.
Zamyślona pogładziła wytarte brzegi kwiatka. Papierowa różyczka zajmował w jej sercu szczególne miejsce. Była namacalnym dowodem na to, że Michael naprawdę istniał, a ich miłość nie była tylko wytworem wyobraźni. Miała dowód, że to uczucie – jej uczucie – istniało naprawdę. Kwiatem origami przypominał o tym, jaki był Michael, którego poznała. Że był nie tylko mądrym, odważnym i szlachetnym człowiekiem, ale także czułym i kochającym mężczyzną. Jej mężczyzną.
Ach, gdyby tylko mogła choć na chwilę wrócić do czasów, kiedy wszystko było tak skomplikowane, a jednocześnie tak proste… Gdyby mogła go znowu zobaczyć. Przywołała w pamięci obraz męża i nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy on uśmiechnął się do niej. Tak samo perfekcyjny jak zawsze.
- Przyniosłam pani wodę – rozległ się nagle tuż obok głos stewardessy.
Sara przeklęła go w duchu, bo twarz Michaela rozpłynęła się w ciemności. Otworzyła niechętnie oczy i spojrzała na stewardessę, z trudem zdobywając się na uprzejmy uśmiech. Miała ochotę poprosić, by kobieta odeszła i dała jej wreszcie święty spokój.
- Dziękuję – mruknęła zamiast tego, ostrożnie chowając różyczkę do portfela.

1 komentarz:

  1. Od razu widać, że z pierwszym mężem Sarę łączyła bardzo silna więź. Najwyraźniej stanowił centrum jej wszechświata. Dowodzą tego niezwykle plastycznie przedstawione emocje i odczucia. Do refleksji skłania także relacja ze Scottem. Tak, do tańca zawsze potrzeba dwojga, co widać od razu. Pewnie nic się nie dzieje bez przyczyny. Należy dać szanse także nowemu uczuciu i niczego nie odkładać na późnej.

    OdpowiedzUsuń