*** Sześć dni wcześniej ***
Słońce dopiero wschodziło nad
Panamą, a już było ciepło. Sara łatwo marzła, więc na sukienkę narzuciła bluzę
dżinsową, ale w zasadzie nie było to konieczne. Pogoda zapowiadała się
fantastycznie. Zresztą, w Panamie nie było to nic dziwnego.
O tej porze miasto jeszcze
spało. Na ulicach nie było żywej duszy. W każdy inny dzień Sara także z
pewnością by spała, ale dziś nie mogła. Nie potrzebowała nawet budzika, by
wstać, bo prawdę mówiąc, nie zmrużyła tej nocy oka.
Zaparkowała obok cmentarza i
wysiadła z samochodu. Ciarki przeszły jej po plecach. Otuliła się szczelniej
bluzą, choć naprawdę było ciepło. To był jedyny dzień w roku, kiedy nie lubiła
przychodzić na cmentarz. W tym dniu odwiedziny u Michaela były wyjątkowo
bolesne. Miała nadzieję, że z roku na rok będzie jej lżej, zwłaszcza po ślubie
ze Scottem, ale to niestety wcale tak nie działało. W tym roku jedenasty
kwietnia był dla Sary równie bolesny jak każdy poprzedni.
Za kilka godzin na cmentarzu
mieli pojawić się Alex, Sucre i Link z Mikiem. Spotykali się tu wszyscy co roku,
by uczcić pamięć człowieka, który odmienił ich życie. W tym roku Sara po raz
pierwszy miała w tym nie uczestniczyć. Scott miał ważne spotkanie w Los
Angeles, a ona obiecała z nim lecieć. Zgodziła się, zanim poznała termin, a
kiedy tydzień temu Scott przyznał, że mają lecieć właśnie jedenastego, dostała
szału. Strasznie si pokłócili, bo Sara uważała, że Scott zrobił to specjalnie, a
on nie mógł zrozumieć, dlaczego ma to dla niej aż takie znaczenie. Zarzucił
jej, że nie zachowuje się jak jego żona, a potem zasugerował, że skoro ren
związek jest dla niej tak bardzo nie na rękę,, może powinni się zastanowić, czy
w ogóle ma sens. Sara była zbyt rozgoryczona, by trafiły do niej jakiekolwiek
argumenty, ale kiedy się uspokoiła i przemyślała sprawę, doszła do wniosku, że
powinna odpuścić. Mike i tak zostawał z Linkiem, więc mogli pójść na cmentarz
razem, a ostatecznie to było dla niej najważniejsze. Nie chciała, by chłopiec w
natłoku spraw zapomniał o ojcu, wiec jego wizyta na cmentarzu w rocznicę
śmierci była dla Sary ważniejsza niż jej własna. Ona nie miała szans zapomnieć,
choćby bardzo chciała.
Nie powiedziała Scottowi, że
mimo wszystko wybiera się na cmentarz. Samolot mieli o dziesiątej, a musieli
jeszcze odwieźć Mika, więc nie mieli za wiele czasu. Wymknęła się z domu, kiedy
wszyscy jeszcze spali. Nie chciała słuchać pytań i wyrzutów, znosić
oceniających spojrzeń, a po prostu musiała spędzić tego dnia choć trochę czasu
z Michaelem. To było dla niej bardzo ważne.
Na cmentarzu bywała tak często,
że nogi same odnajdywały drogę. Dotarła przed właściwy nagrobek i uśmiechnęła
się mimowolnie, jakby chciała się przywitać. Podeszła i niemal odruchowo
strząsnęła z tablicy samotny liść. Pogładziła granit z czułością, jakby
wierzyła, że dotyka skóry męża, a potem powoli przyklękła. Przychodzenie tu z
Mikiem było już rytuałem i naprawdę do lubiła, ale czasem musiała pobyć z mężem
sam na sam. Ta chwila, kiedy wpatrywała się w wyryte na nagrobku litery i nie
musiała niczym się martwić, należała tylko do niej. Myślała o Michaelu tak
intensywnie, że niemal czuła jego obecność. Było to równie cudowne, co bolesne.
„Michael J. Scofield
Mąż, Ojciec, Brat, Wujek,
Przyjaciel”
Sara wpatrywała się w słowo
„mąż” jak zahipnotyzowana. Zostało wygrawerowane jako pierwsze, tyko czy
faktycznie bycie mężem było dla Michaela najważniejsze? Miała co do tego spore
wątpliwości, ale starała się nie myśleć w ten sposób. Jej miłość do Michaela
była tak silna, nawet teraz, że momentami czuła się zniewolona i… upokorzona.
Nie mogła ruszyć dale, choć minęło już tyle lat. Wciąż tu przychodziła, jakby
dbanie o to miejsce – zarówno fizyczne, jak i emocjonalne – było silniejsze od
niej. Ona kochała Michael najbardziej na świecie, nawet teraz, ale czy on czuł
to samo? Starała się myśleć, że tak i nigdy nie poddawać tego w wątpliwość,
choć nie było już jedynej osoby, która mogła to potwierdzić lub zaprzeczyć.
„Mąż”. Ne ona za to odpowiadała.
Nie była w stanie zająć się pogrzebem. Trzymała się nawet nieźle przez całą
drogę do Panamy, ale potem, kiedy zobaczyła trumnę, coś w niej pękło. Nie
myślała trzeźwo. Alex zajął się wszystkim, zorganizował pogrzeb. To on umieścił
słowo „mąż” na pierwszym miejscu. A przecież Michael był jej mężem zaledwie
kilka tygodni. Czy naprawdę było to aż takie ważne?
Potrząsnęła gwałtownie głową i
ponownie dotknęła chłodnego kamienia. Łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu.
Siedem lat temu Michael jeszcze żył, a ona pełna nadziei czekała w więzieniu na
nadejście wieczoru. Miała być wolna i mieli być znowu razem. Gdyby tylko
wiedziała… Westchnęła ciężko.
- Nie powinieneś tego robić –
mruknęła cicho.
Głos uwiązł jej w gardle.
Spuściła wzrok i przez moment wpatrywała się w swoje dłonie zaciśnięte na
kolanach. Wszystko w niej dygotało. Z najwyższym trudem powstrzymywała się od
wybuchu. Odrzuciła włosy do tyłu i zaczerpnęła powietrza.
- Bardzo za tobą tęsknię –
wyznała łamiącym się głosem. – Nie powinieneś tu leżeć.
Łzy popłynęły jej strumieniami
po policzkach, ale uśmiechała się. Przywoływane wspomnienia były tak piękne, że
po prostu nie mogła im się oprzeć. Pochyliła się i oparła dłonie na trawie.
Kilka metrów pod ziemią spoczywały szczątki jej męża. Rzadko miała okazję być tak
blisko niego.
- Alex mówi, że jak cię zna, to
nie opuszczasz mnie na krok - powiedziała, śmiejąc się. – Mam nadzieję, że
naprawdę tak jest.
Zdała sobie sprawę, że to, jak
teraz wygląda jej życie, niekoniecznie musiałoby się Michaelowi spodobać i jej
uśmiech odrobinę przygasł. Przez moment skubała trawę zamyślona, a potem
ponownie podniosła wzrok.
- Nie przyjdę dzisiaj –
wyznała, na wpół zawstydzona, na wpół zasmucona. – Przepraszam… Ale będzie
Mike, Link i chłopak. A ja… ja przyszłam teraz – zakończyła kulawo.
Podświadomie czuła, że jej
nieobecność jest czymś więcej niż tylko ważną sprawą w Los Angeles. Rezygnowała
z tradycyjnego już, corocznego spotkania na rzecz czegoś, co nie miało dla niej
żadnego znaczenia. Robiła to dla Scotta. Choć trudno było to przyznać, taka
decyzja oznaczała, że coś się w jej życiu zmieniło, że zrobiła jakiś progres.
Czekała na to i ona, i wszyscy jej przyjaciele, ale tak naprawdę ani trochę
tego nie chciała.
- To nie znaczy, że zapominam –
powiedziała. Jej oczy napełniły się łzami i z trudem mówiła dalej. – Ja po
prostu… muszę żyć dalej, Michael. Sam mnie do tego zmusiłeś, więc teraz… teraz
musisz to zrozumieć.
Zawahała się przez moment. Nie
to chciała Michaelowi powiedzieć, nie z tym przyszła. Było coś ważniejszego, od
czego powinna była zacząć.
- Bardzo cię kocham, Michael –
wyznała, uśmiechając się przez łzy. – Nadal bardzo cię kocham i sama nie wiem,
jak udało mi się przetrwać bez ciebie tyle lat...
Chciała powiedzieć coś jeszcze,
ale przerwał jej dźwięk telefonu. Otarła gwałtownie łzy i pociągnęła nosem.
Telefon dzwonił i wibrował, a ona trzęsącymi się rękami nie mogła wyjąć go z
kieszeni. Kiedy w końcu spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła imię Scotta, omal
całkiem się nie posypała. Wolną ręką zasłoniła oczy, próbując zapanować nad
łzami i odebrała.
- Gdzie jesteś? – zaatakował ją
natarczywy glos Scotta.
- Na cmentarzu – odparła Sara
nieswoim głosem.
Nie było sensu kłamać, Scott i
tak by się zorientował. Zresztą, czuła, że zaprzeczając, w jakiś sposób
obraziłaby pamięć Michaela. Powiedziała więc prawdę, choć wiedziała, że
Scottowi się to nie spodoba.
- Przecież ustaliliśmy, że nie
pójdziesz – powiedział Scott z wyraźną irytacją.
Zniecierpliwienie w jego głosie
zadziałało na Sarę jak płachta na byka. Zacisnęła zęby, powstrzymując wszystkie
złośliwości cisnące się na usta. Wiedziała, że Scott jest zazdrosny i naprawdę
zdawała sobie sprawę, że dała mu powody, ale niewiele ją to obchodziło. Nie
zamierzała łechtać jego ego.
- Ustaliliśmy, że pojadę z tobą
do Los Angeles, a nie, że nie pójdę na cmentarz – sprostowała najspokojniej jak
umiała.
- Byłaś w sobotę – zaczął Scott
z pretensją, - czy naprawdę znowu musisz…
- To nie twoja sprawa – odparła
Sara, a je głos stał się nagle bardzo nieprzyjemny. – Nie próbuj mnie
kontrolować.
Dobrze wiedziała, że ta
odpowiedź bardzo się Scottowi nie spodoba. Miał dyktatorskie zapędy i
niejednokrotnie próbował sobie Sarę podporządkować, ale na niej nie robiło to
wielkiego wrażenia. Dopóki nie robił tego zbyt nachalnie i nie wkraczał w
kwestie związane z Michaelem i Mikiem, Sara udawała, że akceptuje jego
dominację. Nigdy jednak nie pozwalała mu się posunąć zbyt daleko i w sprawach
naprawdę ważnych to ona miała decydujący głos.
- Zdążysz na samolot? – zapytał
Scott.
Wyraźnie spuścił z tonu. Zdał
sobie sprawę, że jeśli powie choć o jedno słowo za dużo, Sara po prostu
zrezygnuje z wyjazdu, a na to nie mógł pozwolić. Przeżuł więc przekleństwa,
puścił kilka niemych obelg pod adresem nieżyjącego rywala i przeszedł do
defensywy.
- Wrócę za pół godziny – powiedziała
krótko Sara..
Rozłączyła się, nim Scott
zdążył zapytać o coś jeszcze. Miała mało czasu i nie zamierzała go tracić na
bezwartościowe utarczki. Chciała spędzić jeszcze kilka minut z ukochanym mężem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz