poniedziałek, 15 stycznia 2018

Seven years ago... rozdział 8

- Nie masz wrażenia, że wszyscy dziwnie na nas patrzą? – zapytała Sara, skrzętnie ukrywając niepokój.
Przedzierali się właśnie przez zatłoczone ulice centrum. Słońce w zenicie paliło ich w plecy, wyciskając siódme poty. Gorące powietrze i wielodniowa susza sprawiły, że piaszczyste drogi zamieniły się w tumany kurzu. Piasek wdzierał się w każdy zakamarek, wpadał do oczu, zatykał nos i usta. Przez dłuższą chwilę Sara w ogóle nie mogła złapać tchu, dławiąc się i kaszląc. A wiec to w takim świecie przyszło Michaelowi żyć przez ostatnie trzy lata.
Link mruknął coś z dezaprobatą. Wiedział, że nieprzychylne spojrzenia tubylców dotyczą głównie Sary, która jako jedyna kobieta w zasięgu wzroku nie miała niczym osłoniętej twarzy. W każdych okolicznościach byłoby to bardzo nierozsądne, a co dopiero w połączeniu z jej urodą i figurą. Męskie spojrzenia ślizgały się od jej twarzy, przez piersi, aż po nogi, których zachęcających kształtów nie mogły ukryć ani spodnie, ani długa bluza. Ubrała się naprawdę rozsądnie, mimo upału zasłaniając tyle, ile mogła, ale niewiele to zmieniało. Nawet w workowatej bluzie widać było, że skrywa pod spodem prawdziwie kobiece kształty. Link nie mógł dziwić się mężczyznom, którzy zdawali się oglądać za nią niemal mimowolnie, ale wiedział, że w tym świecie to nie jest tylko nieszkodliwa fascynacja. Sara nie tylko im się podobała, ale też równie mocno ich irytowała. Atrakcyjna, świadoma, wyluzowana kobieta wydawała się realnym zagrożeniem dla ich męskiego świata.
Okolice Arfudu, gdzie mieli się zatrzymać, nie były na szczęście ogarnięte wojną, ale nawet w Stanach słynęły z wyjątkowego fanatyzmu religijnego. Tu jeden fałszywy ruch mógł kosztować życie. Wystarczyło, że ktoś zobaczył na szyi krzyżyk, że komuś wyrwał się jeden nieopatrzny gest wskazujący na związek z chrześcijaństwem i nikt nie zadawał zbędnych pytań. Nikogo nie obchodziła sprawiedliwość. Chodziło o zlikwidowanie wrogów Allaha, wytępienie wszystkich przejawów braku szacunku. Lincoln długo zastanawiał się, czy nie byłoby bezpieczniej – głównie ze względu na Sarę – wybrać bardziej odległą od Michaela, ale mniej religijną okolicę. Zdawała się całą sobą krzyczeć: nie wierzę w Allaha.
- Lepiej stąd chodźmy – mruknął Link, ciągnąc kobietę w boczną uliczkę.
Doświadczenie zbiega było teraz na wagę złota. Czujność i ostrożność, a także umiejętność niezwracania na siebie uwagi mogły uratować im życie. Zazwyczaj w takich sytuacjach przebywanie wśród ludzi gwarantowało bezpieczeństwo, jednak Link wiedział, że w Maroku obowiązują inne zasady. Tu nie działała reguła „jesteśmy w miejscu publicznym, więc nikt nas nie zaatakuje”. Morderstwo w imię wiary nie było powodem do wstydu, a dumy. W Arfudzie zbrodni na tle religijnym dokonywano w świetle dnia, im więcej świadków, tym lepiej. Chodziło o prestiż, o podziw, ale też wzbudzenie respektu. Każdy kto zobaczył publiczną egzekucję, zastanowił się dwa razy, nim zrobił coś wbrew Koranowi. Dlatego właśnie Link wolał przemierzać Arfud obrzeżami i mieć pewność, że w porę dostrzeże ewentualne niebezpieczeństwo, niż przebywać wśród wrogo nastawionego tłumu, gdzie w każdej chwili niepozorny spacer mógł zamienić się w walkę o życie.
- To chyba tutaj – powiedziała w końcu Sara, zerkając na mapę.
Nie czuła się w Maroku zbyt pewnie. Na ogół była otwarta na inne kultury i religie, nie oceniała nikogo przez pryzmat stereotypów, no i nie była tchórzem, jednak islamiści byli wyjątkowo specyficzni i nawet Sara musiała przyznać, że różnice w ich mentalności są przerażające. Na jej strach spory wpływ musiały mieć media, co i rusz donoszące o brutalnych zbrodniach na tle muzułmańskiej religii, z których, o ironio, dziewięćdziesiąt procent dotyczyło kobiet. Nie bez znaczenia pozostawało także konserwatywne wychowanie i niechęć jej ojca do wszystkiego co nieznane czy po prostu inne. Przez całe życie ostro się temu sprzeciwiała. Nie podzielała radykalnych poglądów ojca i nie raz jasno mu to komunikowała, ale teraz, kiedy znalazła się wśród Marokańczyków, mimowolnie przypominała sobie wszystkie te straszne, rasistowskie historie, które z zamiłowaniem opowiadał gubernator Tancredi. Reakcje tubylców na widok białej kobiety, ich osądzające, ale i pożądliwe spojrzenia napawały Sarę lękiem. Zaczynała myśleć, że ojciec mógł mieć trochę racji. I Scott, prosząc, by została w domu.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Sara z ulgą przyjmowała perspektywę znalezienia się w bezpiecznym – czy raczej bezpieczniejszym – miejscu. W hotelu również mogło wydarzyć się coś niespodziewanego i wiedzieli, że muszą zachować czujność, ale tam przynajmniej nie byli narażeni na wścibskie spojrzenia. Mogli odetchnąć choć przez moment i omówić dalszy plan działania. Potrzebowali chwili spokoju.
Dlatego kiedy przed ich oczami pojawił się nieduży, parterowy budynek z obdrapanymi ścianami, Sara mocniej ścisnęła mapę. Zarówno on sam, jak i okolica, straszyli z daleka, ale Sara i Lincoln już wcześniej uznali, że najbezpieczniej będzie przenocować w miejscu jak najmniej rzucającym się w oczy. Względy estetyczne czy drobne niewygody nie miały w tym momencie najmniejszego znaczenia. Liczyło się bezpieczeństwo.
Pierwszy problem pojawił się już podczas próby nawiązania kontaktu z właścicielami hoteliku. Byli prostymi ludźmi, ale w ich oczach błyszczała przebiegłość. Nie rozumieli ani słowa po angielsku, a w dodatku patrzyli na obcokrajowców bardzo nieufnie, ale Sara i Link nie mogli oprzeć się wrażeniu, e chodzi o coś więcej niż uprzedzenia rasowe. Dwoili się i troili, Sara próbowała dogadać się na migi, ale do niczego to nie prowadziło. W końcu Link, zapłaciwszy trzy razy więcej niż powinien, dostał klucz do pokoju. Dopiero tam, choć było potwornie brudno i duszno, oboje odetchnęli z ulgą.
- Od czego zaczynamy? – zapytała Sara, wyglądając nerwowo przez zakurzone okno wychodzące na podwórze.
- Przede wszystkim nie możesz się tak rzucać w oczy – odparł Lincoln, otwierając swój plecak. Przez chwilę przeszukiwał w milczeniu zawartość. – Nie ruszaj się nigdzie bez tego – dodał, rzucając w kierunku Sary ciemnoszarą chustę.
Sara spojrzała na nią, marszcząc brwi. Nie mogła pojąć, skąd w bagażu Lincolna znalazło się coś takiego. Najwyraźniej przygotował się do tej wyprawy dużo staranniej niż ona. Musiał przewidzieć, że Sara swoim wyglądem wzbudzi zainteresowanie tutejszej społeczności. Tylko dlaczego w takim razie nie dał jej chusty już na lotnisku? Czyżby chciał, żeby poznała Maroko od jak najgorszej strony? Chciał ją przestraszyć? Bez względu na to, jakie miał zamiary, ona nie miała ani siły, ani ochoty się tym teraz przejmować. Link mógł sobie być bratem Michaela, ale Sara nigdy nie była w stanie osiągnąć z nim choć minimalnego poziomu zrozumienia.
- Kiedy spotkamy się z C-Notem? – zapytała rzeczowym tonem.
- Wieczorem – odparł Link, wciąż przeszukując swój plecak. – Ma kogoś, kto pomoże nam wejść do więzienia.
- Dopiero wieczorem? – jęknęła Sara rozczarowana. – Może po prostu tam pojedźmy… Przecież chcemy go tylko zobaczyć, na pewno są tu jakieś widzenia.
Naprawdę zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, byłaby głupia, gdyby nie dostrzegała ryzyka. Wiedziała, że ich działania muszą być dobrze przemyślane, jeśli chcą uzyskać pożądany efekt, ale myśl o Michaelu przesłaniała jej wszystko inne. Był tak blisko, zaledwie kilka kilometrów od niej. Może właśnie teraz o niej myślał. Wcale nie była pewna, czy jest w stanie czekać.
Lincoln przez chwilę milczał. Jedyne wyobrażenie, jakie Sara miała o więzieniach, pochodziło ze wspomnień z Fox River i Miami-Dade, amerykańskich molochów, w niczym nieprzypominających miejsc takich jak to. Oczywiście swoje przeszła. Jej pobyt w Miami-Dade był prawdziwym piekłem na Ziemi i nawet Link musiał to przyznać. Została pobita, otruta, wielokrotnie zastraszona. Żyła w ciągłym lęku i z pewnością trudno jej było uwierzyć, że gdzieś może być jeszcze gorzej, jeszcze trudniej. Nie widziała realiów Sony, gdzie więźniowie walczyli o przetrwanie pozbawieni jakichkolwiek praw. Nie widziała ciał wyrzucanych na ulicę ani strażników strzelających bez ostrzeżenia. Miała prawo nie rozumieć, w co się pakuje, ale on, Link, rozumiał aż za dobrze. W dodatku podejrzewał, że w trawionym wojną i islamskim fanatyzmem Maroku może być jeszcze gorzej niż w Sonie.
- Wolę się upewnić, że nie tylko tam wejdziemy, ale też wyjdziemy – odparł w końcu, nie patrząc na Sarę.
- A ja wolę się upewnić, że nie siedzimy tu na darmo - upierała się kobieta.
Wizja spotkania z Michaelem odbierała Sarze resztki rozsądku. Pragnęła tego tak bardzo, że wszystko w niej krzyczało. Serce waliło jak oszalałe, a żołądek podchodził do gardła. Każda komórka jej ciała rwała się do działania. Do męża. Czy było coś, co mogło ją powstrzymać?
- Jeśli tak po prostu tam wejdziemy, możemy mu zaszkodzić – powiedział Link zniecierpliwiony, odwołując się do jedynego argumentu, który mógł Sarę przekonać. – Nie wiadomo, jak wygląda sytuacja. Nie wiadomo, co nas tam czeka. Dlatego zrobimy to po mojemu.
- A jeśli się nie uda? – zapytała Sara, a na jej twarzy pojawił się niepokój
- Wtedy pogadamy o bardziej drastycznych rozwiązaniach – odparł Link, siadając ciężko na łóżku.

2 komentarze:

  1. Muzułmański kraj nigdy nie jest bezpieczny. Każdy obcy oznacza wroga do zlikwidowania. Może to, tylko przeczucia, ale bezpieczeństwo ryzykantów będzie zagrożone... Warto stawiać na kartę swoje życie? Szalenie aktualne w kontekście współczesnego problemu uchodźców i czyhających na ludzi rozlicznych pułapek. Bezkrytycznie nieporównany styl, w jakim piszesz, Jowito. W Nowym Roku życzę wielu sukcesów pisarskich i dobrego prowadzenia(się) bohaterów po bezdrożach fabuły. Na margine się czuję się zasmucona, ogromnie że nie mamy okazj do naszych dyskusja. Poza mailem i liczę, że zawitasz i do mnie z krótką opinią. Wizja najwierniejszej Czytelniczki o bohaterach literackich, to jedno. Natomiast zupełnie czym innym są wyrazy uznania, żartuję. Musisz czym prędzej znaleźć jakiś sposób komunikacji, bo uschnę ze zmartwienia, jak żaba z wiersza Brzechwy. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie uwierzysz, ale udało mi się dokończyć miniopowiadanie. Tutaj Masz link; Dzisiaj robiłam korektę, bo dodałam około drugiej w nocy. http://opowiadania-mandragory.blogspot.com/2018/02/miniopowiadanie-2-tragarz-snow.html.

      Usuń